28 lut 2012

Mój Crossroads

Zdecydowałem się. Zapiski i refleksje duchowe, poszukiwania intelektualne autora, cytaty z lektur… Taka treść na My Crossroads...
Zobaczę, co z tego wyjdzie i jak zafunkcjonuje…
Al Romolo póki co zostaje. Do zapisków i obserwacji życiowych, moich „po-dzieleń się”…
A może czas na jakąś skromną stronę, gdzie znajdzie się wszystko razem?
Będę wdzięczny za dobre rady/uwagi.

23 lut 2012

Apologia pro silentio meo...


Simon, mój blogowy Inspirator i Przyjaciel, zwrócił mi właśnie uwagę na fakt, że ostatni wpis na moim blogu miał miejsce dokładnie rok temu, w lutym 2011… Przypomniał mi o tym, przy okazji mojego komentarza do notki w brudnopisie duchowym, w którym cieszę się, z jego powrotu do dzielenia się duchowymi przemyśleniami. Tak oto mój Inspirator poruszył moje uśpione od ponad roku pokłady twórczości do tego, by podzielić się życiem. Zastanawiam się, czy właściwszym nie będzie otwarcie nowego (może nawet drugiego) bloga, żeby tam umieszczać ślady wewnętrznych poszukiwań i odkryć. Bardziej duchowe, filozoficzne i teologiczne, w nieco innym układzie i kolejności rzeczy. Przyznam, że obok przemyśleń Simona, bardzo pobudza moją refleksję notes-ks-pietrzyka, nota bene, kolegi z klasy licealnej mojego Taty oraz mój dawny spowiednik, o. Leon z Tyńca, którego blogowa twórczość została ostatnio wyróżniona w konkursie na blog roku 2011. Ale daleko mi do takich mistrzów… Pomyślałem jednak, że dopiero co rozpoczęty Wielki Post jest doskonałym czasem, by wyrywać się z uśpienia i lenistwa oraz by wziąć się do sumiennego działania. Bo czyż to nie właśnie sumienność jest tu kluczem do działania?

W pewnym sensie rolę bloga przejął (w jakimś stopniu) „święty” Facebook. Jednak zauważyłem, że prócz podglądania aktywności znajomych, ogranicza się on do umieszczania linków do jakiegoś utworu z youtube.com, filmiku tudzież wklejenia skopiowanej myśli czyjegoś tam autorstwa. Brak jednak twórczości własnej! Zastanawiałem się nad Tweeterem, polecanym nawet przez samego papieża, ale na zastanowieniach się skończyło (póki co).

Ktoś powie: „nudzi mu się”, „nie ma co robić”… Nie, asekuracyjnie odpowiem, że pisanie bloga, dziennika, notesu, brudnopisu jest w gruncie rzeczy nie tylko twórcze, ale też pozwala na zmierzenie się z samym sobą. Przed laty, w czasie obrony mojego magisterium (pisałem na temat doświadczenia duchowego w „Dzienniku duchowym”), przewodniczący komisji egzaminacyjnej, ks. prof. I. Dec, dzisiaj biskup świdnicki zapytał mnie, czy warto pisać dzienniki. Odpowiedziałem twierdząco z uzasadnieniem, że stanowią one swoistą przestrzeń, w której wyraża człowiek, tylko częściowo, swoje duchowe doświadczenie. Artysta malarz robi to samo malując, kompozytor – komponując, poeta – pisząc wiersz, itp. Nie sposób zapisać dokładnie całego doświadczenia duchowego. Pozostaje jedynie jakiś zarys, jakieś ślady. Zgadzam się, że są takie myśli, czy sprawy, które trzeba zostawić tylko dla siebie, zapisać piórem czy ołówkiem w podniszczonym kajeciku. Są wreszcie sprawy, które trzeba zostawić w sobie, w sercu, zapieczętowując jako sekret i podzielić je jedynie z Bogiem. Nie jestem zwolennikiem ekshibicjonizmu. Może dlatego moje dotychczasowe notki wpisywałem do działu „Moje po-dzielenia”. To, co się w nich znalazło, było treścią, którą chciałem zostawić Czytelnikowi – gościowi mojego bloga. Czasem potrzebowałem się wykrzyczeć, żeby być usłyszanym, zrozumianym, pocieszonym. Dziś…?

Każdy mijający rok życia jest jak stopień ku większej dojrzałości. O ile jednak ma się tego świadomość i robi się cokolwiek, by tak to potraktować. Może nie zawsze mam tego pełną świadomość. Wciąż, niestety, zbyt często pozwalam na to, by czas niósł mnie niczym rwący potok do przodu. Coraz częściej jednak zwracam uwagę na to, że trzeba żyć świadomie, że życie jest podarowane, by tworzyć, by pozostawić po sobie coś dobrego. Tylko to się liczy. Konkretna miłość. Bycie dobrym.

Al Romolo… Ta nazwa kryje w sobie wspomnienia zamkniętego już, póki co, etapu historii mojego życia. Etapu pięknego, rozwojowego, choć także trudnego. Mam wrażenie, że nie rozliczyłem jeszcze tego czasu… Chociaż to już prawie dwa lata odkąd ostatni raz usiadłem w „Trattoria Da Romolo”, niedaleko Zamku Anioła w Rzymie, by jedząc znakomitą pizzę „con funghi e salsiccia” (koniecznie białą) i sącząc białe, domowe wino, rozmyślałem nad życiem… Tak, tamten etap wciąż czeka na rozliczenie go przed Bogiem, ludźmi i samym sobą… Zaraz po jego zakończeniu rozpoczęły się kolejne, krótkotrwałe, intensywne, mocne etapy. Dużo by o nich pisać. Choć to zaledwie dwadzieścia miesięcy, jednak mogłaby powstać cała książka z działu „Literatura faktu”, albo opasły tom dziennika. Parafia i dzieci z II i III klas szkoły podstawowej na Dolnym Śląsku, doświadczenie uczelni… szybkie zmiany… próba zakorzenienia się, doświadczenie powrotu do ojczyzny, zmiana, stres, niepewność, lęk, plany…

A teraz… Gdzieś w nowym miejscu świata, w stanie, który nazywają „Crossroads of America”… W międzyczasie trans-pacyficzny lot do Australii… nowe obrazy, miejsca, ludzie, kultura, miłość… Tak, „na skrzyżowaniu dróg”… Po co? Jak długo? Z jakim skutkiem?... Oto pytania, na które odpowiedź pisze się… a czas leci „jak tkackie czółenko”, powiedziałby Hiob. Może trzeba by więcej zadbać o siebie? W końcu się zatrzymać? Ha, ostatnio porywają mnie ludzie i lektury, tacy jak: Thomas Merton, Jan Bereza, Laurencje Freeman... Współcześni mnisi. Tak, mnisi…!?

Zastanawiam się, czy wobec tak poważnych zmian nie zmienić nazwy tego poszarpanego czasem pamiętnika? Czy Al Romolo nie odłożyć do lamusa, a nadać mu zupełnie nowy tytuł…? Może ktoś podpowie…?

Czas zatem kontynuować chyba… „Apologia pro silentio meo” napisana… Co dalej…?