28 lip 2009

Pan Bóg blogerem

Na portalu www.wiara.pl znalazlem wlasnie cikawe stwierdzenie ks. Artura "Tarantino" Stopki, który dorobil się już kanalu na YouTubie:

"Pan Bóg przypomina blogera, który umieszcza swojego posta w sieci. Jedni przyjmą i zrozumieją treść wpisu. Inni go odrzucą, źle zinterpretują, skrytykują. A większość… Większość w ogóle go nie przeczyta".

Oryginalne i trafne, nieprawda?

26 lip 2009

Rozerwany chleb - złamane życie i co dalej?

W komentarzu do dzisiejszej Liturgii Slowa, Augustyn Pelanowski OSPPE pisze:

"Jezus połamał chleby, odmówiwszy dziękczynienie. Rozerwany chleb jest obrazem złamanego życia. Czy można dziękować za połamane życie? Dziękując, przeistaczamy wszystko, co bolesne, w cudowne.

Zawsze mnie wzrusza, gdy czytam, jak Jezus nakazuje uczniom zebrać ułomki. Swego czasu pomyślałem, że jest to obraz Kościoła, gdyż ułomków było dwanaście koszy, a więc tyle, ilu było apostołów. Tajemniczo brzmią słowa: ABY NIC NIE ZGINĘŁO. Wydają się zaadresowane do zupełnie innej rzeczywistości niż walające się w trawie pozostałości po spożyciu chleba. Skąd taka troska o resztki jedzenia? Zbywające ułomki po chlebie wydają się obrazem odrzuconych i niepotrzebnych nikomu ludzi, odnajdujących jednak swoje miejsce we wspólnotach Kościoła, symbolicznie zilustrowanych w owych koszach".


Podoba mi się ta interpretacja. Polamany chleb, obraz zlamanego życia... kryzysów, dramatów, zranień. I co robić? Nie zalamywać się, ale dobrze wykorzystać, podziękować za to, co trudne i dzielić się z innymi, bo to i nam i innym pomaga. Rzeczywiscie wtedy wszystko to, co bolesne przeistacza się w cudowne!

25 lip 2009

O przyjaźni

Dostałem niedawno małą książeczkę – „instrukcję obsługi” o przyjaźni. W zawartych w niej myślach autorstwa ks. Marka Dziewieckiego czytam:

„Nikt z nas nie może rozwijać się bez miłości. Życie poza miłością jest największym dramatem człowieka. Im mniej miłości doświadczamy, tym bardziej oddalamy się od szczęścia i tym szybciej tracimy radość życia. Dojrzała przyjaźń jest podstawowa formą miłości. Taka przyjaźń to coś znacznie więcej niż dobre koleżeństwo. Przyjaźń to wielki skarb i źródło entuzjazmu”.


Pięknej i prawdziwej przyjaźni życzę i sobie i każdemu, kto tu zagląda!
Przyjaźni, która będzie wielkim i najcenniejszym skarbem.
Przyjaźni, która będzie źródłem entuzjazmu, i która będzie rozwijać i rozszerzać horyzonty!

7 lip 2009

Ustrońskie zapiski (3)

Środa, 1 lipca

Lipiec, lato, wakacje… W tym roku ostatnie tygodnie nastrajają raczej minorowo do życia. Ulewne deszcze na przemian z wyładowaniami atmosferycznymi, zwanymi burzami, to znów nieznośna parnota i duchota. Mimo tego wszystkiego nie rezygnuje jednak z rannych „spacero–treningów”. To prawda, nieraz muszę przełamywać swój opór i lenistwo, ale w konsekwencji się opłaca. Wracam po prawie półtorej godziny do mojego pokoju na IV piętrze ŚCR-u zmęczony, zdyszany i doszczętnie spocony. Jednak dobrze jest się solidnie zmęczyć. Poprawia to kondycję.

Popołudniu przyjechał Rafał. Przywiózł mi trochę letnich ciuchów, które wydobył z szafy w moim rzymskim pokoju. Po kolacji poszliśmy na spacer i braterskie dialogi. Z Rafałem spędziliśmy wiele lat w jednej wspólnocie. Świetnie się rozumiemy i osobiście mam do niego wielkie zaufanie. Właśnie zaufanie. W naszych quasi „filozoficznych” dialogach na temat życia, aktualnej sytuacji w naszej, bądź co bądź sporej rodzinie, na temat naszej pracy, naszego dziś i jutro, obok mam nadzieje zdrowej krytyki oraz próby odpowiedzi na wiele pytań, pojawił się dziś temat zaufania jako fundamentu każdej zdrowej i dobrej relacji międzyludzkiej. Trudno budować relację, przyjaźń, nie mając do kogoś zaufania. Jednak z zaufaniem nie jest tak prosto. Potrzeba czasu, by mogło się zrodzić. Myślę, że trzeba chcieć zaryzykować, zdając sobie sprawę, że może się okazać, iż ktoś, komu zaufałem, nadużył lub sprzeniewierzył moje zaufanie, bądź też zranił dogłębnie. Ten realizm wydaje mi się bardzo potrzebny. Muszę też zdawać sobie sprawę, że i ja jestem zdolny do nadużycia zaufania, i ja potrafię ranić. Ryzykując jednak zaufanie, podobnie jak konsekwentnie ryzykując przyjaźń, relację z drugim, może się okazać, że trafiłem na bezcenny skarb, jakim jest przyjaciel, bądź po prostu człowiek godny mojego zaufania. Ktoś taki potrafi i chce słuchać (wy-słuchać), nawet jeśli nie ma gotowych rad na wszystko. To naprawdę bezcenny skarb w świecie, w którym o zaufanie, o przyjaźń, szczerą i trwałą, jakoś tak trudno bardzo…
Tak więc nasze braterskie dialogowanie z Rafałem na różne „nasze” i wspólne tematy, dało znów wiele światła i materiału do osobistych przemyśleń.

Czwartek, 2 lipca

Dziś w południe przyjechał Marcin. Prawie że wpadliśmy na siebie, kiedy wychodziłem z Sali treningu rowerowego, a on z butelką Ice-Tea wychodził z naszej szpitalnej kawiarni. Marcin jest pracownikiem naukowym i nauczycielem akademickim jednej z polskich uczelni wyższych. Człowiek kościelny, mocno zaangażowany, rzymianin z umiłowania. Przyjechał na weekend w Ustroniu, i bardzo się cieszę, że ten czas możemy spędzić razem. To jest właśnie czas nie tyle na zwiedzanie (bo co można zwiedzać w Ustroniu, oprócz kawiarni i restauracji), ile czas poznawania siebie, budowania i wzmacniania relacji. Czas zaufania. Bardzo lubię Marcina za jego szczerość do bólu. Potrafi wprost powiedzieć co i jak. To pomaga (mnie osobiście bardzo) korygować samego siebie. Tak więc kilka minut później siedzieliśmy w Marcinkowym Fiacie zjeżdżając do centrum uzdrowiskowego miasta. W połowie drogi okazało się, że rzeczy martwe bywają okrutnie złośliwe. Odpadł tłumik w aucie… Zatrzymaliśmy się na parkingu i zaczęliśmy dumać, co robić. Pomogła s. Aneta. Jeden telefon i za kilkanaście minut był już pan mechanik. Problem prawie rozwiązany. Kobiety jednak są bardziej praktyczne i operatywne od nas, teoretyków. Wprawdzie musieliśmy kontynuować zjazd do miasta bez tłumika, co wiązało się z nieprzeciętnym hałasem, udało się w końcu bezpiecznie zaparkować i udać się na rozmowy, przegryzane miejscową pizzą (a obiecywałem sobie, że poza Włochami do pizzerii nie wstąpię…).

Piątek, 3 lipca

Święto Św. Tomasza, apostoła. Tomasz Didymos = Tomasz Bliźniak. Musiał dotknąć, żeby uwierzyć. Musiał sprawdzić, żeby się przekonać. Słowa innych nie wystarczały mu. Trudno oceniać Tomasza. Taki był, taki miał charakter. Zresztą zmartwychwstały Jezus pozwolił mu na to. Przyszedł specjalnie do niego, pokazał rany i pozwolił je dotknąć. To, co mnie porusza u Tomasza, to jego wyznanie: „Pan mój i Bóg mój!”. W końcu doszedł do tego. Doszedł do wiary. Już nie potrzebował więcej dowodów. Sam zaczął świadczyć. Dotknął. Ja też dotykam. Codziennie. Czy jednak wierzę? Tak, jak Tomasz? Wiele mi brakuje. Same słowa, to nie wszystko. Potrzeba świadectwa. Jeszcze (albo aż) tego. Właśnie.

Wolne chwile spędzamy z Marcinem. Wiele mamy do opowiedzenia, podzielenia. Na bazie wzajemnego zaufania. Poznanie jest początkiem przyjaźni, później akceptacja, aż w końcu relacja, która z czasem staje się upodobnieniem się do drugiego. Tak jest w każdej zdrowej relacji. Przyjaciół poznaje się w biedzie, wspominałem już o tym. Marcinowi zawdzięczam to, że nawet kiedy ja z różnych względów nie odpowiadałem na jego telefony, leżąc w szpitalu, walcząc z różnymi nastrojami, on nie dawał za wygraną, ale dzwonił. „Jak Cię wyrzucają drzwiami, wejdź oknem” , ktoś mi kiedyś powiedział. Dokładnie tak. Nie dawać za wygraną wiedząc, że tam z drugiej strony jest ktoś, kto tak naprawdę potrzebuje pomocy, rozmowy, człowieka, ale chwilowo poddał się uczuciom zniechęcenia, może rozpaczy, osamotnieniu… Różnie to bywa. Dzisiaj w końcu mamy czas, żeby spokojnie rozmawiać już nie przez telefon, ale „face to face”, twarzą w twarz.

Chciałbym wrócić do tematu relacji, przyjaźni, poznania i akceptacji. On raz po raz wraca w moich refleksjach. Może dlatego, że jest mi jakoś bliski, że wiele razy eksperymentowałem go w życiu, z różnym skutkiem, że teoretycznie mówiłem na ten temat innym. Lubię podejmować ten temat, gdyż zapośredniczając w ludzkich relacjach, łatwiej mi pokazac o co chodzi w relacji z Panem. Dokładnie tak samo. A więc: najpierw POZNAĆ. Poznanie wymaga czasu. Nie da się poznać kogoś tylko na podstawie jego fotografii, profilu na naszej - klasie bądź facebooku. Nie da się go poznać do końca nawet gdy całymi godzinami będzie się rozmawiało przez gadu-gadu, Skype lub Msn. Nigdy to nie będzie to samo, co spotkanie na żywo i czas, który się poświęca na to spotkanie. Człowiek jest tajemnicą. Jest jak ocean, nieprzenikniony, niezgłębiony. Stąd, gdy od początku poznaniu towarzyszy zaufanie, gdy jest ono fundamentem, wówczas jest szansa, by naprawdę tego drugiego poznać. Tylko uwaga, nie przez pryzmat własnych oczekiwań, wyobrażeń o kimś, ale naturalnie, zwyczajnie, takim, jakim ktoś jest. W poznaniu ważne jest słuchanie. I to nie tylko tego, co ktoś wypowiada językiem werbalnym, ale także tego, co chce przekazać i przekazuje językiem niewerbalnym. Nieraz tym właśnie językiem, bez słów, człowiek przekazuje wiele ważnych komunikatów. Stąd też liczą się spojrzenia, gesty, sposób zachowania, jednym słowem wszystko to, co stanowi język ciała. I w końcu chcąc kogoś poznać, dobrze poznać, ważne jest poznanie także środowiska życia tej osoby. Jej dom, rodzina, środowisko. W teologii biblijnej używa się takiego sformułowania „Sitz im leben” (dosł. „siedlisko życiowe”). Do tego jednak potrzebne jest zaufanie. No bo jak można zaprosić kogoś do swojego domu (albo w swoją przestrzeń życia), kogo się nie zna, komu nie wiadomo czy można zaufać? Przed laty powiedział mi ktoś zapraszając mnie do swojego mieszkania, że jest to ważny gest zaufania i akceptacji, który okazuje się drugiemu. Tyle na temat poznania (nie mylić ze stolicą Wielkopolski!). W wielkim skrócie, to tylko fragment moich teoretyczno – praktycznych rozważań. Odnoszę wrażenie, że dziś ludzie bazują (nieszczęśnie chyba) na „poznaniu” przez Internet. Bezpieczniej to, można opowiadać co się rzewnie podoba. Kreować według swojego uznania świat, osobowość, charakter, wygląd. Żyć wyobrażeniami. Żyć fikcją. Do czasu. Ludzie mają często dziś jakiś lęk przed spotkaniem lub poznaniem kogoś w świecie rzeczywistym. I w końcu kiedy zastanawiamy się, dlaczego relacje międzyludzkie są nietrwałe i kruche, to jedną z odpowiedzi, która mi się nasuwa jest ta, że zabrakło czasu na dobre poznanie siebie. W konsekwencji, jak z zabawką, kiedy się znudzi, trzeba rzucić nią w kąt. Tylko, czy człowiekiem powinno się tak rzucać?

Taka oto garść refleksji na temat poznania jest owocem lipcowego piątku, wypełnionego rozmowami z Marcinem. Wypełnionego poznaniem w Ustroniu, nad Wisłą.

Sobota, 4 lipca

Samochód naprawiony. Ruszamy w trasę. Śniadanie w przesympatycznej Pierr…ogarniiii w nowo wybudowanym pasażu w centrum Ustronia, a po nim kierunek Salmopol. To jedno z tych miejsc, w których bardzo dawno nie byłem. Zaparkowaliśmy autko i miły pan Baca zaprosił na posmakowanie oscypka z grilla. Bardzo lubię oscypki, a z grilla mają swój wyjątkowy smak. Idziemy na spacer, popatrzeć na piękne, górskie panoramy, pooddychać trochę beskidzkim powietrzem i rozmawiać. Kiedyś Tomek w jednym z niedzielnych kazań u Świętej Trójcy w Krakowie mówił o „celebrowaniu przyjaźni”. Zapadło mi to sformułowanie w pamięci i sercu. Beskidy nastrajają mnie pozytywnie do rozmów. Rozmawiamy o życiu, uniwersytetach, ludziach. Dzielimy się doświadczeniami spotkań.

Mnie przychodzi na myśl refleksja, będąca kontynuacją wczorajszej o poznaniu. Tym razem AKCEPTACJA. Jest to pierwszy etap każdej prawdziwej miłości, przyjaźni, koleżeństwa. Akceptacja oznacza przyjęcie, zgodę na drugiego takiego, jakim jest. Nasze wyobrażenia o innych są często nierealne. Chcielibyśmy poznawać i kochać ludzi doskonałych, perfekcyjnych. „Nobody’s Perfect” – to święta prawda. Dlaczego więc szukamy perfekcyjności? Czy to aby na pewno dlatego, że chcemy być świętymi? A może tu chodzi o coś innego. Nie akceptując samych siebie, szukamy w innych tego, czego nie cierpimy w sobie… Na temat braku akceptacji samego siebie mógłbym napisać książkę. Przez prawie 30 lat żyłem jako ponad stukilogramowy grubas (XXL size) albo A Big Man. Nie docierały do mnie komunikaty innych, że jestem dobrym człowiekiem. Chciałem być inny. Dziś się to zmieniło, nawet bardzo. Jednak w świadomości cos pozostało. Podobnie jak trudna zgoda na kilka słusznych blizn pooperacyjnych na ciele. Nie ma ludzi perfekcyjnych. Wszyscy się starzejemy, chorujemy, a mimo tego, tak trudno nieraz zaakceptować siebie. Akceptować drugiego, to najpierw zaakceptować siebie. Zaprzyjaźnić się z drugim, to najpierw przyjaźnić się z samym sobą. Pokochać drugiego, to najpierw pokochać siebie. Tak, dokładnie: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. Nie za coś (zwłaszcza za wygląd). Ale za to, że jest. Wiem, że jestem często bardzo naiwnym człowiekiem. Moja naiwność wyraża się w tym, że wierzę z uporem maniaka, że takie relacje i taka akceptacja jest możliwa. Mimo tego, że wiele razy sparzyłem się już w życiu na tym, jednak wierzę. Marcin zwrócił mi uwagę (i bardzo słusznie), że za często mówię o kimś: „mój przyjaciel”, gdyż prawdziwych przyjaciół ma się niewielu (a może tylko jednego). Racja. Przyjaciel to słowo prawie że święte, nie można nim szafować na lewo i prawo. I prawdę mówiąc nie lubię tego, nie wiem więc skąd mi się to wzięło. Tak więc akceptacja, przyjęcie, zgoda na drugiego. Owocem takiej postawy jest radość. Myślenie o kimś z radością, poczuciem szczęścia, że ktoś taki istnieje. To jest to Wojtyłowie i Styczniowe: „Dobrze, że Jesteś!”. Za nic. Za to, że jesteś. Nie chcę przestać wierzyć w możliwość takich akceptacji, początków prawdziwych relacji. Sam jednak potrzebuje jeszcze wiele skorygować w swoim patrzeniu na siebie i innych…

Po obiedzie w góralskiej chacie i zdjęciach przy Białym Krzyżu wracamy do Ustronia. Czas na wieczorna Eucharystię. Dziś z grupą Dzieci Maryi. Przyjazny dom sióstr, jak zwykle otwarty i gościnny dla każdego. Także mój Gość zakosztował w tych dniach dobroci i szczerej gościnności ustrońskich boromeuszek. To najpiękniejsze świadectwo, jakim siostry mówią i pokazują, czym jest naprawdę chrześcijaństwo…

Niedziela, 5 lipca

W Ustroniu dziś wystawa psów. Od rana korek na ulicach. Docieramy z małym poślizgiem na niedzielną Mszę Św. Siostry mówią mi o śmierci kapłana, pochodzącego z Ustronia ks. Zbyszka Kozieła. Miał tylko 54 lata życia. 24 lata pracował w Argentynie, z biednymi ludźmi. Miesiąc temu przyjechał na pogrzeb swojej rodzonej siostry. Kilka dni później odkryto u niego raka. Odszedł szybko… Modlimy się za zmarłego misjonarza. Porusza mnie ta śmierć. Jest świadectwem pięknego kapłaństwa.

Od kilku dni jest z nami s. Michalina. Przez 39 lat pracowała w Zambii. Zajmowała się chorymi na AIDS. Pogodna Siostra, nie widać na jej twarzy ani cienia zniechęcenia czy wypalenia. Ma w sobie ducha! Opowiada nam dziś o Zambii, możemy zobaczyć film. Kolejne piękne świadectwo życia dla innych. Życia dla Pana, który żyje w drugim człowieku.
Ostatnie dialogi ustrońskie z Marcinem. Wiele czasu przegadaliśmy w tych dniach. Pięknego czasu. Nawet pogoda w tych dniach była piękna. Może wreszcie będzie lato…???

Po poznaniu i akceptacji przychodzi czas na NAŚLADOWANIE, albo też UPODOBNIENIE. To już prosta konsekwencja przyjaźni, miłości. Jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Stwórcy. Jednym z Jego imion jest Miłość. Ten obraz i to odbicie widać w każdym, kto żyje z Bogiem na co dzień. Jesteśmy podobni do naszych rodziców. Mamy w sobie coś i z mamy i z taty. Z biegiem lat czuje to bardziej i odnajduję w sobie coraz więcej podobieństw do swoich rodziców. Żona upodabnia się do męża, mąż do żony. Przyjaciel upodabnia się do przyjaciela. Im więcej przebywa się razem. Im bardziej łączy ludzi szczera relacja, tym bardziej ludzie upodabniają się do siebie. Przez sposób wyrażania się, ubioru, kultury, języka, zachowań, etc. I mam wrażenie, że towarzyszy temu upodobnieniu takie uczucie, jakby cały czas ten drugi był blisko, był obok, na wyciągnięcie ręki, nawet jeśli dzieli ich spora odległość, nawet tysiące kilometrów. W pięknej i prawdziwej przyjaźni każde spotkanie daje radość, a nawet jeśli przez długi czas nie było okazji do rozmów, nie czuć tego braku w chwili spotkania. W takiej relacji jest pełne zaufanie. I w końcu człowiek rozumie bez słów i czuje bez słów, co dzieje się u drugiego i w drugim.

Poznać – pokochać – naśladować, tak św. Ignacy Loyola w swoich „Ćwiczeniach duchowych” prowadzi człowieka w życie Jezusa Chrystusa. Taka jest też droga pięknych relacji międzyludzkich. Warto uwierzyć, że jest ona możliwa, pomimo wielu nieraz sytuacji przeciwnych… I chyba mimo wszystko warto zaryzykować. Warto, nawet jeśli może się to wydawać naiwne… A to pomoże tez zrozumieć, co to znaczy kochać Boga, jak Go kochać, jak Go naśladować…

W wydawnictwie „Jedność” z Kielc ukazała się książeczka autorstwa Thomasa Romanusa, pt. „Dziękuję Ci za chwile szczęścia”. Ktoś dopisał długopisem: „i mam nadzieję, że to początek pięknej Przyjaźni”… Bez tej nadziei nie warto żyć. Tak, trzeba wierzyć, że nadzieja się spełni i wypełni. Dzięki, Marcinie!

Wieczorem ks. Wojtek wraz z Januszem i jego żoną oraz ze Sławkiem z Bielska zajrzeli, by wyrwać mnie z tych wielkich refleksji i usiąść pod jednym z wielu w Ustroniu parasolem. To też potrzebne, by normalnie żyć i nie zwariować.

Wieczorem lawina sms-ów z ks. X. Chce odejść z kapłaństwa… Trudno mi zasnąć z ciężarem myśli o X. To dobry człowiek i ksiądz.

Poniedziałek, 6 lipca

Przedostatni zabiegowy dzień. Rano pobór krwi. Później zabiegi, ćwiczenia. Myślę już o tym, jak zaplanować czas po powrocie. Muszę zabrać się do intensywnej pracy. Pisać ten doktorat, zakończyć ten etap.

Po obiedzie przyjeżdżają moi bliscy znajomi z rodzinnej miejscowości. Od wielu lat związany jestem z ich domem. Czuję się w nim zawsze serdecznie przyjęty. Wspólnie spędzone popołudnie, Msza św. i wieczorny pstrąg w smażalni ryb, dają nam wszystkim okazję do relaksu i nacieszenia się sobą. Widzę, jak po latach coraz lepiej się czuję w rodzinnych klimatach mojej miejscowości, wśród ludzi, którzy są nie tylko moimi ziomkami, ale są środowiskiem mojego życia i wzrastania.

Msza św. o spokój duszy ks. Zbyszka. Włączam w nią modlitwę za ks. X.
Rok kapłański…

Wtorek, 7 lipca

Ostatni dzień zabiegów. Ostatni spacer moją treningowa trasą nad Wisłą. Rozmowa z kierownikiem rehabilitacji. Ważne dla mnie rady jak i co ćwiczyć dalej. Jeszcze miesiąć na zrośnięcie się mostka i Nordic walking, będzie dobra formą treningu. Ważna systematyczność motywacja: DLA SIEBIE. Tym razem dla siebie.

Zakończenie pojawi się jutro…

2 lip 2009

Ustrońskie zapiski (2)

Kolejna odslona mojego życia jako pacjenta - kuracjusza w Ustroniu. Jeszcze tylko tydzień do końca! Pozdrawiam wszystkich serdecznie!

Niedziela, 21 czerwca

Przedpołudniowa Eucharystia u sióstr, dziś w koncelebrze z ks. Zygfrydem. W homilii nawiązuję do ewangelicznej sceny burzy na jeziorze. „Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?” – na tym jednym pytaniu opieram kilkuminutową refleksję. Czy Jezus jest dla mnie i w moim życiu Chrystusem? Czy jest nim naprawdę? Przykładów trzeba szukać w historii swojego życia. Co robię, gdy coś się wali, zaskakuje, gdy w życiu szaleje burza, jak wtedy reaguję, co robię? Czy lęk, strach zwycięża i poddaję się? Czy też stać mnie na to, żeby upaść na kolana przed Panem i wybeczeć (w znaczeniu wypłakać), tak, dosłownie wybeczeć ten mój stan? Kim właściwie On jest? Czy jest moim Chrystusem?

Zadomowiłem się u sióstr. Ich ustroński dom jest dla mnie taką „Betanią”, do której dobrze mi wracać. Tu jest po prostu dom! Po obiedzie ruszam na spacer nadwiślańska trasą. Trochę zadyszany wychodzę na „nasze” wzgórze. Nawiedzam kościół parafialny, w którym akurat dziś świętują odpust. Porusza mnie postawa wielu pacjentów z uzdrowiskowego szpitala. Ważna jest dla nich niedzielna Msza św. Dziś o 7.00 na przykład sąsiedzi z pokoju obok uczestniczyli w niej poprzez TVP. Ci, którzy mogą, idą do kościoła. Wielu wiedząc, że jestem księdzem, nie tylko pozdrawiają mnie słowami „Szczęść Boże”, ale i z szacunkiem mówią: „Proszę Ojca”. Zarówno pacjenci jak i personel. Myślę sobie, czy aby daję tym ludziom wystarczająco czytelne świadectwo kapłaństwa? Porusza mnie ich postawa, ale i zobowiązuje. Mimo, że jestem pacjentem pośród pacjentów, nie mogę zapominać o tym, kim jestem. Nawet jeśli dotąd uważałem, że w takich miejscach wolę nie demonstrować zbytnio tego faktu. Chyba popełniam błąd. Aż mi wstyd.

Wtorek, 23 czerwca

Rano jadę do Ochojca. Poproszono mnie, abym skonsultował się w sprawie krwiaka. Dzięki dobroci sióstr mogę się sprawnie dostać do kliniki. Dwie kolejne wizyty u chirurgów rozwiewają strach. Krwiak powinien się wchłonąć i już! Uff. Kamień spadł mi z serca! Bogu niech będą dzięki! Stojąc przed kliniką patrzę w górę na 7 i 8 piętro. Czuję się wewnętrznie poruszony. Coś mnie jednak związało z tym miejscem... Coś tu zostało… Jakieś ważne, bardzo ważne doświadczenie w historii mojego życia miało miejsce właśnie tutaj.

Burze i silne opady deszczu spowodowały podtopienia i powodzie. Także w moim rodzinnym domu. Nie mogę spać tej nocy. Myślę o moich rodzicach, którzy samotnie w wylewają wodę, która napadała na strych naszego domu i równocześnie wypompowują wodę z piwnicy. Myślę o wszystkich, którzy w tych dniach zmagają się z żywiołem.

Czwartek, 25 czerwca

Wieczorem odwiedził mnie Mariusz. Pojechaliśmy do Wisły. Najpierw spacer przez wyludnione jak na ten okres roku centrum miasta, później podjechaliśmy pod skocznię Małysza w Malince. Ładny, nowy obiekt, wzniesiony jako swoista konsekwencja kolejnych pucharów Adama. Niestety, podobno ma w sobie jakieś usterki. Nie znam się na takich obiektach. Sama skocznia robi jednak wrażenie. We mnie pozostaje życzenie/marzenie, by stać nas było na organizowanie imprez sportowo – kulturalnych na miarę innych krajów Europy i świata. Takie marzenie, by nie być więcej kopciuszkiem…
Szum płynącej Wisły zachęcił nas, by podjechać jeszcze do Czarnego, popatrzeć na początki Królowej Polskich Rzek. Odżywają we mnie wspomnienia z dzieciństwa i pragnienie, by wrócić na górskie, beskidzkie szlaki…

Sobota, 27 czerwca

Deszcze i burze w Polsce nie nastrajają pozytywnie do życia. Większość czasu jest parno i duszno. Mimo tego, żyjąc w klimatach „dyżurnego” tematu w naszym sanatorium, jakim jest oczywiście narzekanie na brak pogody (choć ta jest zawsze, tylko nie zawsze taka, jaką sobie życzymy), nie rezygnuję z moich rannych spacerów – treningów. Raz z parasolem, raz bez. Zaraz po śniadaniu wychodzę. Szybkim krokiem idę ustalona trasą. To mój czas na różaniec i rozmyślania. Dobry czas. Dlatego tak bardzo zależy mi na nim. Właśnie (a może wreszcie) doszedłem do jednego z fundamentalnych stwierdzeń, że trzeba w życiu coś zrobić DLA SIEBIE. Czas upływa szybko, potrzeba zarezerwować go trochę dla siebie. Pomyśleć o sobie, o swoim zdrowiu, ciele, duszy, psychice. Nie można przez 362 dni w roku być 24 godz./dobę do dyspozycji świata. To prawda, są wyjątki od zasad. Są sytuacje szczególne, etc. Jeśli wszystkim będzie kierować naczelna zasada miłości, będzie dobrze. A przecież ta zasada mówi, by najpierw miłować Pana, Boga swego. A później bliźniego, jak siebie samego. Właśnie, „jak siebie samego”. Czyli zrobić coś dla siebie nie jest egoizmem, ale wypełnieniem przykazania, by kochając siebie, bardziej kochać Boga i innych!

Niedziela, 28 czerwca

Tak szybko jakoś minął mi ten tydzień. Zauważam, że kiedy ma się uporządkowany czas i program dnia, wszystko mija szybciej. Nie, nie, to nie jest jednak mój styl! Raczej jestem artystą, nie potrafię funkcjonować „w ramkach”. Jednak tutaj, w szpitalu – sanatorium nie mam innego wyjścia. Jakkolwiek by nie było, próbuję przeżywać ten czas dość pracowicie i efektywnie. Dużo radości sprawia mi lektura książek. Czytając te „warsztatowe” z dziedziny teologii, tradycyjnie kreślę po nich ołówkiem, zapisuję na marginesie ważniejsze kwestie. To mój sposób „dialogu” z tekstem. Pomaga mi do niego wracać. Wiem, że nie każdy popiera taki styl, jednak mnie pomaga. I tak w Roku Kapłańskim postanowiłem przeczytać trochę książek na temat kapłaństwa. Właśnie czytam ostatnią publikację autorstwa kard. Waltera Kaspra, pt. „Sługa radości. Życie i posługa kapłańska”. Kasper, niemiecki teolog – dogmatyk z Tybingi, aktualnie zaś kardynał w Kurii Rzymskiej, którego cenię za jego wcześniejsze dzieła („Jezus Chrystus”, „Bóg Jezusa Chrystusa”), a także za jego osobistą postawę jako człowieka (w Rzymie jesteśmy prawie sąsiadami), napisał książkę w 50. rocznicę swoich święceń kapłańskich. I tak dziś rano przeczytałem zdanie, które mnie sprowokowało do rachunku sumienia…: „kapłan w pierwotnym znaczeniu tego słowa powinien być teologiem, czyli kimś, kto ma mówić o Bogu i o życiu, zawsze traktowałem moją egzystencję teologiczną jako część mojej egzystencji kapłańskiej. Wygłoszenie kazania stanowiło dla mnie poważną sprawę teologiczną”. Kiedy więc przyszło mi dziś wygłosić niedzielną homilię, postawiłem sobie pytanie, czy potrafię ją wygłosić nie tak, by porwać słuchaczy, żeby mówili: „to było piękne kazanie”, ale tak je wygłosić, by przekazać im sens i głębię wiary, zachwycić Chrystusem, sprowokować do przeanalizowania swoich postaw… Czy kazanie jest dla mnie prawdziwą „sprawą teologiczną”… Jakim jestem teologiem? Czy w ogóle nim jestem?
Kasper pisze dalej: „Zaprzyjaźnić się z Jezusem, prawdziwie dla Niego i Jego „spraw” oszaleć, głosić królestwo Boże jako królestwo życia, sprawiedliwości, świętości i pokoju – oto co czyni kapłana teologiem, czyli kimś, kto mówi o Bogu, który ma autentyczne ludzkie oblicze. W ten sposób kapłan może udzielać odpowiedzi na najistotniejsze egzystencjalne pytania nie tylko swymi ustami, lecz także całym swym życiem. W ten sposób w duchowe mroki wielu ludzi może on wnosić światło, życie i radość, stając się sługą radości (2 Kor 1,24)”. Mocne spostrzeżenie! I właściwa droga! Wszystko musi się zaczynać od zaprzyjaźnienia się z Jezusem Chrystusem! Podoba mi się to określenie, by „prawdziwie dla Niego i Jego „spraw” oszaleć”. Oszaleć dla Chrystusa. Oszaleć dla Ewangelii. Oszaleć dla Kościoła. Oszaleć dla człowieka. Ile razy już w życiu miałem takie wzniosłe i piękne pragnienia? Ile z nich we mnie jest?
Mam wrażenie, że coraz trudniej mi głosić Słowo Boże. Podkreślam: Słowo Boże, a nie moje własne spostrzeżenia i uwagi…

Po Mszy Św. ruszam na spacer do Hermanic. Dojście zajmuje mi jedynie 20 minut. Mżawka i parująca ziemia nie uprzyjemniają drogi, ale idę. W Hermanicach odwiedzam kościół dominikanów. To dlatego tu przyszedłem. Właśnie prowadzą przebudowę albo remont wnętrza. Zaglądam do kaplicy bocznej. Jest tam sporych rozmiarów tabernakulum osadzone na kolumnie, a w centrum kaplicy obraz Maryi, na czerwonym tle ściany. Nad obrazem napis: „Matko Słowa Bożego”… No właśnie. Matka Słowa Bożego… Wszystko w temacie. Klękam i proszę Matkę: „Módl się za mną…”.

Wracam do Ustronia reflektując nad tym wszystkim. Moje rozmyślania przerywa dzwonek telefonu komórkowego. To Helena i Antoś. Przyjechali w odwiedziny. Po kawie i kawałku tortu z „Delicji”, pojechaliśmy razem na Równicę. Pomimo mgieł spacerujemy i gaworzymy. Miłe to popołudnie ze „starymi” przyjaciółmi.

Poniedziałek, 29 czerwca

Uroczystość Piotra i Pawła. Od rana myślami jestem w Riposto, miasteczku na Sycylii. To jedno z tych miejsc na Ziemi, które bardzo kocham. Ta swoista miłość ma swoja niezwykłą trochę historię, związaną ze snem, o której kiedyś napiszę. W Riposto na głównym placu miejskim (taki tamtejszy rynek), nieopodal portu, stoi bazylika dedykowana św. Piotrowi. Święto świętego patrona jest równocześnie świętem całego miasta. Książę Apostołów opuści dziś znów swoja kaplicę i w uroczystej procesji pod przewodem biskupa zostanie zaniesiony nad morze. Będą śpiewać, klaskać, no i puszczać potężnych rozmiarów sztuczne ognie i petardy. Kilka lat temu głosiłem kazania w ramach nowenny przed tym uroczystym dniem. Myślę więc dziś o moich kochanych „ripostesi”, czyli mieszkańcach Riposto. Wczoraj zadzwoniłem do Maurizia. On przekaże pozdrowienia wszystkim. Świętujemy razem. Oddaleni, a przecież bliscy.

Od kilku dni zachwyca mnie intensywny zapach kwitnących lip. W czasie moich spacerów zatrzymuję się co chwila pod pachnącymi drzewami i upajam się ich wonią. Przypomina mi się fraszka Kochanowskiego:
„Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!
Nie dójdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie,
Choć się nawysszej wzbije, a proste promienie
Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie.
Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają,
Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają.
Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły
Biorą miód, który potym szlachci pańskie stoły.
A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie,
Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie.
Jabłek wprawdzie nie rodzę, lecz mię pan tak kładzie
Jako szczep napłodniejszy w hesperyskim sadzie”.

Chyba nigdy dotąd nie koncentrowałem się na zapachu lip, jak w tym roku. Przypomina on, że jest lato… W połączeniu z krajobrazem Beskidów, przywołuje najpiękniejsze wspomnienia z mojego dzieciństwa i lat młodzieńczych. Wzrusza. Rozmarza. Dotyka we mnie tęsknot i pragnień. Zbliża do Nieogarnionego… Chciałbym ten obraz i zapach zatrzymać na dłużej...

Ustrońskie tygodnie i dni dają mi też okazję, by częściej niż zwykle podumać nad życiem, nad tym, co jeszcze przed. Dziś wieczorem usiadłem przy szklance zimnego (czeskiego) piwa, gdzieś w połowie mojej wieczornej trasy spacerowej. Patrzałem na ludzi. Obserwowałem świat. Lubię obserwować, to część mojej natury. Pytałem się, co dalej… Czuję, że chcę ukończyć pisanie pracy i wyjechać do Tanzanii. Choć na trochę. Wiem, że jestem tam potrzebny, że obiecałem. Mimo wszystko ciągnie mnie na kontynent afrykański. Nie potrafię stać w miejscu. Mam silną potrzebę działania, misji. Jednak… Od jakiegoś czasu najczęściej modle się tak: „Abym spełnił Twoją wolę, Boże!”. Po prostu tak… I niech tak zostanie…

Wtorek, 30 czerwca

Dziś wieczorem po raz pierwszy od kilku dni można było zobaczyć góry. Mgielna czapa podniosła się. Na jak długo?

Czytam Kaspra. Jest wiele takich sformułowań, które stanowią materiał do medytacji, na dzień skupienia. „Czytanie i rozważanie Pism musi więc odgrywać główną rolę w życiu kapłańskim. Nie prywatne widzimisię, lecz to właśnie Słowo ma być źródłem oraz inspiracją do przepowiadania i całej pracy kapłanów”. Nie tylko czytanie, ale czytanie i rozważanie, czyli słuchanie Pisma… Jak bardzo potrzeba mi wiary…! Benedykt XVI w jednej ze środowych katechez o św. Pawle mówił: „Wiara nie jest wytworem naszej myśli, owocem naszej refleksji; jest czymś nowym, czego nie możemy wymyślić, a jedynie możemy przyjąć jako dar, jako nowość, której twórcą jest Pan. Wiara nie pochodzi z czytania, lecz ze słuchania. Nie jest ona tylko czymś wewnętrznym, ale relacja z Kimś. Zakłada spotkanie z głoszoną nowiną, zakłada istnienie innego, który głosi i stwarza komunię” (10 XII 2008). Mieć taką wiarę! Umieć otwierać się na dar, którym ona jest. Żyć Bogiem. To są najgłębsze pragnienia, z którymi chodzę, nieraz błąkam się. Pragnienia szczere, prawdziwe…

C.d.n. (mam nadzieję)