2 lip 2009

Ustrońskie zapiski (2)

Kolejna odslona mojego życia jako pacjenta - kuracjusza w Ustroniu. Jeszcze tylko tydzień do końca! Pozdrawiam wszystkich serdecznie!

Niedziela, 21 czerwca

Przedpołudniowa Eucharystia u sióstr, dziś w koncelebrze z ks. Zygfrydem. W homilii nawiązuję do ewangelicznej sceny burzy na jeziorze. „Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?” – na tym jednym pytaniu opieram kilkuminutową refleksję. Czy Jezus jest dla mnie i w moim życiu Chrystusem? Czy jest nim naprawdę? Przykładów trzeba szukać w historii swojego życia. Co robię, gdy coś się wali, zaskakuje, gdy w życiu szaleje burza, jak wtedy reaguję, co robię? Czy lęk, strach zwycięża i poddaję się? Czy też stać mnie na to, żeby upaść na kolana przed Panem i wybeczeć (w znaczeniu wypłakać), tak, dosłownie wybeczeć ten mój stan? Kim właściwie On jest? Czy jest moim Chrystusem?

Zadomowiłem się u sióstr. Ich ustroński dom jest dla mnie taką „Betanią”, do której dobrze mi wracać. Tu jest po prostu dom! Po obiedzie ruszam na spacer nadwiślańska trasą. Trochę zadyszany wychodzę na „nasze” wzgórze. Nawiedzam kościół parafialny, w którym akurat dziś świętują odpust. Porusza mnie postawa wielu pacjentów z uzdrowiskowego szpitala. Ważna jest dla nich niedzielna Msza św. Dziś o 7.00 na przykład sąsiedzi z pokoju obok uczestniczyli w niej poprzez TVP. Ci, którzy mogą, idą do kościoła. Wielu wiedząc, że jestem księdzem, nie tylko pozdrawiają mnie słowami „Szczęść Boże”, ale i z szacunkiem mówią: „Proszę Ojca”. Zarówno pacjenci jak i personel. Myślę sobie, czy aby daję tym ludziom wystarczająco czytelne świadectwo kapłaństwa? Porusza mnie ich postawa, ale i zobowiązuje. Mimo, że jestem pacjentem pośród pacjentów, nie mogę zapominać o tym, kim jestem. Nawet jeśli dotąd uważałem, że w takich miejscach wolę nie demonstrować zbytnio tego faktu. Chyba popełniam błąd. Aż mi wstyd.

Wtorek, 23 czerwca

Rano jadę do Ochojca. Poproszono mnie, abym skonsultował się w sprawie krwiaka. Dzięki dobroci sióstr mogę się sprawnie dostać do kliniki. Dwie kolejne wizyty u chirurgów rozwiewają strach. Krwiak powinien się wchłonąć i już! Uff. Kamień spadł mi z serca! Bogu niech będą dzięki! Stojąc przed kliniką patrzę w górę na 7 i 8 piętro. Czuję się wewnętrznie poruszony. Coś mnie jednak związało z tym miejscem... Coś tu zostało… Jakieś ważne, bardzo ważne doświadczenie w historii mojego życia miało miejsce właśnie tutaj.

Burze i silne opady deszczu spowodowały podtopienia i powodzie. Także w moim rodzinnym domu. Nie mogę spać tej nocy. Myślę o moich rodzicach, którzy samotnie w wylewają wodę, która napadała na strych naszego domu i równocześnie wypompowują wodę z piwnicy. Myślę o wszystkich, którzy w tych dniach zmagają się z żywiołem.

Czwartek, 25 czerwca

Wieczorem odwiedził mnie Mariusz. Pojechaliśmy do Wisły. Najpierw spacer przez wyludnione jak na ten okres roku centrum miasta, później podjechaliśmy pod skocznię Małysza w Malince. Ładny, nowy obiekt, wzniesiony jako swoista konsekwencja kolejnych pucharów Adama. Niestety, podobno ma w sobie jakieś usterki. Nie znam się na takich obiektach. Sama skocznia robi jednak wrażenie. We mnie pozostaje życzenie/marzenie, by stać nas było na organizowanie imprez sportowo – kulturalnych na miarę innych krajów Europy i świata. Takie marzenie, by nie być więcej kopciuszkiem…
Szum płynącej Wisły zachęcił nas, by podjechać jeszcze do Czarnego, popatrzeć na początki Królowej Polskich Rzek. Odżywają we mnie wspomnienia z dzieciństwa i pragnienie, by wrócić na górskie, beskidzkie szlaki…

Sobota, 27 czerwca

Deszcze i burze w Polsce nie nastrajają pozytywnie do życia. Większość czasu jest parno i duszno. Mimo tego, żyjąc w klimatach „dyżurnego” tematu w naszym sanatorium, jakim jest oczywiście narzekanie na brak pogody (choć ta jest zawsze, tylko nie zawsze taka, jaką sobie życzymy), nie rezygnuję z moich rannych spacerów – treningów. Raz z parasolem, raz bez. Zaraz po śniadaniu wychodzę. Szybkim krokiem idę ustalona trasą. To mój czas na różaniec i rozmyślania. Dobry czas. Dlatego tak bardzo zależy mi na nim. Właśnie (a może wreszcie) doszedłem do jednego z fundamentalnych stwierdzeń, że trzeba w życiu coś zrobić DLA SIEBIE. Czas upływa szybko, potrzeba zarezerwować go trochę dla siebie. Pomyśleć o sobie, o swoim zdrowiu, ciele, duszy, psychice. Nie można przez 362 dni w roku być 24 godz./dobę do dyspozycji świata. To prawda, są wyjątki od zasad. Są sytuacje szczególne, etc. Jeśli wszystkim będzie kierować naczelna zasada miłości, będzie dobrze. A przecież ta zasada mówi, by najpierw miłować Pana, Boga swego. A później bliźniego, jak siebie samego. Właśnie, „jak siebie samego”. Czyli zrobić coś dla siebie nie jest egoizmem, ale wypełnieniem przykazania, by kochając siebie, bardziej kochać Boga i innych!

Niedziela, 28 czerwca

Tak szybko jakoś minął mi ten tydzień. Zauważam, że kiedy ma się uporządkowany czas i program dnia, wszystko mija szybciej. Nie, nie, to nie jest jednak mój styl! Raczej jestem artystą, nie potrafię funkcjonować „w ramkach”. Jednak tutaj, w szpitalu – sanatorium nie mam innego wyjścia. Jakkolwiek by nie było, próbuję przeżywać ten czas dość pracowicie i efektywnie. Dużo radości sprawia mi lektura książek. Czytając te „warsztatowe” z dziedziny teologii, tradycyjnie kreślę po nich ołówkiem, zapisuję na marginesie ważniejsze kwestie. To mój sposób „dialogu” z tekstem. Pomaga mi do niego wracać. Wiem, że nie każdy popiera taki styl, jednak mnie pomaga. I tak w Roku Kapłańskim postanowiłem przeczytać trochę książek na temat kapłaństwa. Właśnie czytam ostatnią publikację autorstwa kard. Waltera Kaspra, pt. „Sługa radości. Życie i posługa kapłańska”. Kasper, niemiecki teolog – dogmatyk z Tybingi, aktualnie zaś kardynał w Kurii Rzymskiej, którego cenię za jego wcześniejsze dzieła („Jezus Chrystus”, „Bóg Jezusa Chrystusa”), a także za jego osobistą postawę jako człowieka (w Rzymie jesteśmy prawie sąsiadami), napisał książkę w 50. rocznicę swoich święceń kapłańskich. I tak dziś rano przeczytałem zdanie, które mnie sprowokowało do rachunku sumienia…: „kapłan w pierwotnym znaczeniu tego słowa powinien być teologiem, czyli kimś, kto ma mówić o Bogu i o życiu, zawsze traktowałem moją egzystencję teologiczną jako część mojej egzystencji kapłańskiej. Wygłoszenie kazania stanowiło dla mnie poważną sprawę teologiczną”. Kiedy więc przyszło mi dziś wygłosić niedzielną homilię, postawiłem sobie pytanie, czy potrafię ją wygłosić nie tak, by porwać słuchaczy, żeby mówili: „to było piękne kazanie”, ale tak je wygłosić, by przekazać im sens i głębię wiary, zachwycić Chrystusem, sprowokować do przeanalizowania swoich postaw… Czy kazanie jest dla mnie prawdziwą „sprawą teologiczną”… Jakim jestem teologiem? Czy w ogóle nim jestem?
Kasper pisze dalej: „Zaprzyjaźnić się z Jezusem, prawdziwie dla Niego i Jego „spraw” oszaleć, głosić królestwo Boże jako królestwo życia, sprawiedliwości, świętości i pokoju – oto co czyni kapłana teologiem, czyli kimś, kto mówi o Bogu, który ma autentyczne ludzkie oblicze. W ten sposób kapłan może udzielać odpowiedzi na najistotniejsze egzystencjalne pytania nie tylko swymi ustami, lecz także całym swym życiem. W ten sposób w duchowe mroki wielu ludzi może on wnosić światło, życie i radość, stając się sługą radości (2 Kor 1,24)”. Mocne spostrzeżenie! I właściwa droga! Wszystko musi się zaczynać od zaprzyjaźnienia się z Jezusem Chrystusem! Podoba mi się to określenie, by „prawdziwie dla Niego i Jego „spraw” oszaleć”. Oszaleć dla Chrystusa. Oszaleć dla Ewangelii. Oszaleć dla Kościoła. Oszaleć dla człowieka. Ile razy już w życiu miałem takie wzniosłe i piękne pragnienia? Ile z nich we mnie jest?
Mam wrażenie, że coraz trudniej mi głosić Słowo Boże. Podkreślam: Słowo Boże, a nie moje własne spostrzeżenia i uwagi…

Po Mszy Św. ruszam na spacer do Hermanic. Dojście zajmuje mi jedynie 20 minut. Mżawka i parująca ziemia nie uprzyjemniają drogi, ale idę. W Hermanicach odwiedzam kościół dominikanów. To dlatego tu przyszedłem. Właśnie prowadzą przebudowę albo remont wnętrza. Zaglądam do kaplicy bocznej. Jest tam sporych rozmiarów tabernakulum osadzone na kolumnie, a w centrum kaplicy obraz Maryi, na czerwonym tle ściany. Nad obrazem napis: „Matko Słowa Bożego”… No właśnie. Matka Słowa Bożego… Wszystko w temacie. Klękam i proszę Matkę: „Módl się za mną…”.

Wracam do Ustronia reflektując nad tym wszystkim. Moje rozmyślania przerywa dzwonek telefonu komórkowego. To Helena i Antoś. Przyjechali w odwiedziny. Po kawie i kawałku tortu z „Delicji”, pojechaliśmy razem na Równicę. Pomimo mgieł spacerujemy i gaworzymy. Miłe to popołudnie ze „starymi” przyjaciółmi.

Poniedziałek, 29 czerwca

Uroczystość Piotra i Pawła. Od rana myślami jestem w Riposto, miasteczku na Sycylii. To jedno z tych miejsc na Ziemi, które bardzo kocham. Ta swoista miłość ma swoja niezwykłą trochę historię, związaną ze snem, o której kiedyś napiszę. W Riposto na głównym placu miejskim (taki tamtejszy rynek), nieopodal portu, stoi bazylika dedykowana św. Piotrowi. Święto świętego patrona jest równocześnie świętem całego miasta. Książę Apostołów opuści dziś znów swoja kaplicę i w uroczystej procesji pod przewodem biskupa zostanie zaniesiony nad morze. Będą śpiewać, klaskać, no i puszczać potężnych rozmiarów sztuczne ognie i petardy. Kilka lat temu głosiłem kazania w ramach nowenny przed tym uroczystym dniem. Myślę więc dziś o moich kochanych „ripostesi”, czyli mieszkańcach Riposto. Wczoraj zadzwoniłem do Maurizia. On przekaże pozdrowienia wszystkim. Świętujemy razem. Oddaleni, a przecież bliscy.

Od kilku dni zachwyca mnie intensywny zapach kwitnących lip. W czasie moich spacerów zatrzymuję się co chwila pod pachnącymi drzewami i upajam się ich wonią. Przypomina mi się fraszka Kochanowskiego:
„Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!
Nie dójdzie cię tu słońce, przyrzekam ja tobie,
Choć się nawysszej wzbije, a proste promienie
Ściągną pod swoje drzewa rozstrzelane cienie.
Tu zawżdy chłodne wiatry z pola zawiewają,
Tu słowicy, tu szpacy wdzięcznie narzekają.
Z mego wonnego kwiatu pracowite pszczoły
Biorą miód, który potym szlachci pańskie stoły.
A ja swym cichym szeptem sprawić umiem snadnie,
Że człowiekowi łacno słodki sen przypadnie.
Jabłek wprawdzie nie rodzę, lecz mię pan tak kładzie
Jako szczep napłodniejszy w hesperyskim sadzie”.

Chyba nigdy dotąd nie koncentrowałem się na zapachu lip, jak w tym roku. Przypomina on, że jest lato… W połączeniu z krajobrazem Beskidów, przywołuje najpiękniejsze wspomnienia z mojego dzieciństwa i lat młodzieńczych. Wzrusza. Rozmarza. Dotyka we mnie tęsknot i pragnień. Zbliża do Nieogarnionego… Chciałbym ten obraz i zapach zatrzymać na dłużej...

Ustrońskie tygodnie i dni dają mi też okazję, by częściej niż zwykle podumać nad życiem, nad tym, co jeszcze przed. Dziś wieczorem usiadłem przy szklance zimnego (czeskiego) piwa, gdzieś w połowie mojej wieczornej trasy spacerowej. Patrzałem na ludzi. Obserwowałem świat. Lubię obserwować, to część mojej natury. Pytałem się, co dalej… Czuję, że chcę ukończyć pisanie pracy i wyjechać do Tanzanii. Choć na trochę. Wiem, że jestem tam potrzebny, że obiecałem. Mimo wszystko ciągnie mnie na kontynent afrykański. Nie potrafię stać w miejscu. Mam silną potrzebę działania, misji. Jednak… Od jakiegoś czasu najczęściej modle się tak: „Abym spełnił Twoją wolę, Boże!”. Po prostu tak… I niech tak zostanie…

Wtorek, 30 czerwca

Dziś wieczorem po raz pierwszy od kilku dni można było zobaczyć góry. Mgielna czapa podniosła się. Na jak długo?

Czytam Kaspra. Jest wiele takich sformułowań, które stanowią materiał do medytacji, na dzień skupienia. „Czytanie i rozważanie Pism musi więc odgrywać główną rolę w życiu kapłańskim. Nie prywatne widzimisię, lecz to właśnie Słowo ma być źródłem oraz inspiracją do przepowiadania i całej pracy kapłanów”. Nie tylko czytanie, ale czytanie i rozważanie, czyli słuchanie Pisma… Jak bardzo potrzeba mi wiary…! Benedykt XVI w jednej ze środowych katechez o św. Pawle mówił: „Wiara nie jest wytworem naszej myśli, owocem naszej refleksji; jest czymś nowym, czego nie możemy wymyślić, a jedynie możemy przyjąć jako dar, jako nowość, której twórcą jest Pan. Wiara nie pochodzi z czytania, lecz ze słuchania. Nie jest ona tylko czymś wewnętrznym, ale relacja z Kimś. Zakłada spotkanie z głoszoną nowiną, zakłada istnienie innego, który głosi i stwarza komunię” (10 XII 2008). Mieć taką wiarę! Umieć otwierać się na dar, którym ona jest. Żyć Bogiem. To są najgłębsze pragnienia, z którymi chodzę, nieraz błąkam się. Pragnienia szczere, prawdziwe…

C.d.n. (mam nadzieję)

2 komentarze:

  1. Dobrze, że znowu dał Ksiądz znak życia :)
    Najważniejsze, że problem krwiaka się rozwiązał! Cieszę się! Pamiętam i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najserderczniejsze po-zdrowienia wprost z deszczowej Warszawy! Wszystkiego dobrego i do zobaczenia oby wkrótce! :-)

    OdpowiedzUsuń