21 lut 2011

Nocą, przy świetle latarni pomyślane

Kończą się rekolekcje. Ja znów czuję się tak, jakbym z jednego „matrixa” przechodził w inny, ze świata w świat. Taki jestem, że gdy podejmuję jakieś działanie, to pochłania mnie ono tak bardzo, że nie pamiętam o innych sprawach. Czuję też zmęczenie.

Za oknem mroźno. Właśnie wróciłem z krótkiego spaceru po Ostrowie Tumskim. Ręce, mimo, że w rękawicach, zmarzły porządnie. Wszedłem na chwilę do katedry. Właśnie rozpoczynała się wieczorna Eucharystia. Wzrusza mnie widok młodych ludzi przychodzących na Mszę św. w poniedziałek. Tak ot, z potrzeby serca. Mimo mrozu. Ta msza jest wpisana gdzieś w ich codzienny grafik. Piękne! Nikt im przecież nie nakazał.



W Ewangelii dzisiejszej czytam historię spotkania pewnego ojca, którego syn miał ducha niemego, z Jezusem: „Lecz jeśli możesz co, zlituj się nad nami i pomóż nam! Jezus mu odrzekł: Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy. Natychmiast ojciec chłopca zawołał: Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!”. Uświadamiam sobie, że „duch niemy i głuchy” siedzi w wielu ludziach. Rzuca nimi to w ogień namiętności, to w wodę studzącą na chwilę, by wrzucić na nowo w płomienie. Okropnie zniewalające jest jego działanie. Wraca temat wiary. Ona jest podstawą spotkania z Jezusem, otrzymania Jego mocy. On, Jezus może wszystko. Jest Panem. Nie muszę wątpić, tylko wierzyć. Jezus mówi też, że modlitwa i post są tu pomocne. Trudne czasem, wymagające, ale pomocne. „Zaradź memu niedowiarstwu!”.

Jutro powrót do codzienności. Chyba będzie mi znów brakowało wielkiego miasta. I mojego samotnego krążenia jego uliczkami i zaułkami. Wilki stepowe tak mają! Dziś rano Alek wysłał mi hasło, które gdzieś wygrzebał: „Hic sunt leones!”. Lwy są mocne, zdecydowane… Wciąż myślę, że jeszcze daleko mi do „leones”. A przydało by się być bardziej „leonem” niż „lupusem”, nawet jeśli tylko stepowym…

18 lut 2011

W cieniu archikatedry


Kilka dni w cieniu wrocławskiej archikatedry, na Ostrowie Tumskim. Prowadzę rekolekcje dla sióstr elżbietanek. Lectio divina. Kilka zaledwie fragmentów z Ewangelii wg św. Jana. W wolnym czasie sporo spaceruję, patrzę, rozmyślam. Gotycka archikatedra, dumnie i dostojnie wystrzela w górę, swoimi 37 metrowymi hełmami. Jest ona Matką kościołów diecezji, która ponownie stała się moim domem. Na jak długo? Tego nie wiem. Obok gmachy Wydziału Teologicznego, na którym obroniłem ongiś magisterium. Idę w kierunku kościoła Matki Bożej na Piasku. Próbuję odpowiedzieć sobie na pytanie, czy czuję się tu jak w domu? Czy odkrywam jakiś głębszy związek z tym miejscem? Trudno mi dać odpowiedź. Póki co trudno…

Tak, wiem. Jestem człowiekiem w drodze. Czasami jednak myślę, że trzeba by było już się jakoś ustabilizować na jakiś czas. Gdzieś się zadomowić. Więcej tworzyć. Budować. Nie od miejsca to zależy jednak, a od relacji z ludźmi, od przyjaźni, zaangażowania w dzieła. Wiele mnie łączy z Wrocławiem. Lata studiów, wchodzenia w dorosłość. Jednak czy jest tu już mój dom?

Widzę, że powinienem więcej studiować. Pokochać bardziej samotność. Tę twórczą. Modlić się, czytać, pisać, tworzyć i głosić. Na ambonie i uczelnianej katedrze. W indywidualnych rozmowach i posłudze. Tak, muszę zrobić ten krok i pokochać bardziej samotność. Ona jest dobra i potrzebna. Z niej rodzą się relacje z ludźmi, głębokie i szczere. A to już tylko krok do tego, by mieć poczucie zadomowienia się. Na jakiś czas. Przynajmniej…

Patrzę na oświetloną pięknie wrocławską katedrę. Latarnik pozapalał już gazowe lampy na Ostrowie Tumskim. Delikatnie pada śnieg. A ja wymieniam serdeczny uścisk z moją samotnością…

15 lut 2011

Sopoćko

Dzisiaj (15 lutego) wspomnienie błogosławionego ks. Michała Sopoćki, spowiednika św. Siostry Faustyny. Od jakiegoś czasu noszę w brewiarzu obrazek z modlitwą za przyczyną tego kapłana. W ogóle bliskie mi są postawy świętych kapłanów, bo od nich uczę się jak być kapłanem i jak kochać kapłaństwo, a to nie zawsze jest proste. Uczę się, jak być wiernym kapłanem i jak wymagać, od siebie przede wszystkim. Ostatnio nabyłem sobie „Dziennik” ks. Sopoćki, by dzięki niemu móc „podpatrzeć” zwykłe, codzienne życie tego mądrego i świętego kapłana.

W dzisiejszym brewiarzu, z okazji wspomnienia ks. Michała jest fragment jego pism. Niezwykle aktualny. Polecam!

Z pism bł. Michała Sopoćki, prezbitera
(Miłosierdzie Boga w dziełach Jego, Paryż 1967, t. 4, s. 217-218)

Miłosierdzie Boże w duszpasterstwie

Największym niebezpieczeństwem duchowym naszych czasów jest zeświecczenie dusz ludzkich. Nastrój laicyzmu wciska się dziś zewsząd do wszystkich mniej odpornych dusz. Nie atakuje on, jak dawne herezje, poszczególnych dogmatów wiary, ale podkopuje cały nadprzyrodzony światopogląd, usiłując odebrać sens życiu wewnętrznemu, zbagatelizować je i usunąć poza nawias trosk współczesnego człowieka wszelkie pozaziemskie aspiracje i pragnienia. Żyjemy w dobie szalonego tempa techniki, pod hasłem coraz to bardziej śmiałych zdobyczy ludzkiego umysłu, w gorączce wielkich miast, gdzie każdy nerw i każdy muskuł zmierza do pełniejszego wyżycia się i użycia: ziemski raj ma wyrugować z duszy ludzkiej płonne rzekomo marzenia o pozaziemskich wartościach. Stąd płynie niechęć do religijnych książek, lęk przed kazaniami, płytkość zredukowanych do minimum religijnych praktyk przy głębokiej ignorancji zasad wiary, rozprężenie etyki indywidualnej i rodzinnej oraz samolubnych instynktów użycia. Wobec tych nowych nastrojów, które zatruwają i bezkompromisowo przykuwają do ziemi współczesnego człowieka, słychać wołanie Kościoła: "Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość". To wołanie zdaje się być głosem wołającego na pustyni. A jednak i dzisiaj nakaz Zbawiciela: "Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, (...) Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem" - jest aktualny, jak i dawniej. Tym bardziej dzisiaj duszpasterz winien słowem i czynem realizować zasadę Sursum corda - skierowując serca wzwyż, nie przywiązując się nadmiernie do rzeczy doczesnych, które mól niszczy i złodziej zabiera, ale szukając przede wszystkim Królestwa Bożego, albowiem ponad złoto i platynę, ponad wiedzę i karierę, ponad zaszczyty i użycie, nieskończenie ważniejsze jest szczęście wieczne, przygotowane dla nas z miłosierdzia Bożego.
Równocześnie zatem z wysiłkiem odwiecznego wroga ludzkości, by dusze ludzkie zeświecczyć i pochłonąć w zawrotnym wirze życia zewnętrznego, duszpasterz ma rozwinąć i pogłębić wartości życia nadprzyrodzonego, ma wychowywać świętych przez odpowiednie kierownictwo i rządy dusz pod wpływem idei miłosierdzia Bożego, zarówno w konfesjonale, jak i poza nim.




Wszechmogący i miłosierny Boże, † Ty wybrałeś błogosławionego Michała, prezbitera, aby głosił światu orędzie Twego Miłosierdzia, * spraw, prosimy, aby jego wierna posługa przynosiła wszystkim ludziom obfite owoce nawrócenia i świętości.

1 lut 2011

A propos narzekania...

Chyba jednak za dużo narzekam. Może dlatego, że nie potrafię wszystkiego naraz udźwignąć… Człowiek potrzebuje wsparcia, zwłaszcza wśród swoich, w domu. Potrzeba czuć się „u-siebie”, a nie „u-kogoś”. To prawda, sam bywam wielkim indywidualistą, jednak (mam nadzieję) otwartym na dialog. Mam charakter „wilka stepowego”, czasem mi z tym dobrze, czasem mi trudno... Wiem jednak, że od dzieciństwa moją pasją jest Bóg, wiara, Kościół i człowiek. Teologia? Tak, teologia! Choć wciąż mi brak czasu na poświęcenie się tej pasji bardziej i wnikliwiej. Bo z tej pasji wyrasta kolejna, którą jest bycie wędrownym kaznodzieją, mnichem wagabundą, misjonarzem, człowiekiem w drodze, homo viatorem…

Ktoś mi właśnie poradził, żebym przeczytał dzisiejsze czytanie z Listu do Hebrajczyków: „Mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, [a przede wszystkim] grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na [jego] hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga. Zastanawiajcie się więc nad Tym, który ze strony grzeszników taką wielką wycierpiał wrogość przeciw sobie, abyście nie ustawali, złamani na duchu. Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi” (Hbr 12,1-4).

Jestem wdzięczny za to trzeźwe przypomnienie, o co chodzi. Szukam kierownika duchowego, solidnego i konkretnego, wymagającego. Żeby innym dawać, trzeba samemu się naładowywać i kształtować ciągle.

jak siebie samego...

Zastanawiam się nad filozofią życia niektórych chrześcijan, którzy żyjąc w cywilizowanym świecie, w XXI wieku, nauczają z uporem, że trzeba dbać o innych pomijając, albo kosztem samych siebie. Liczy się drugi, nie liczę się ja. Osobiście nie zgadzam się z tą filozofią, gdyż przykazanie miłości uczy mnie, żebym „miłował bliźniego swego JAK SIEBIE SAMEGO”, a nie „w miejsce siebie samego”! Muszę zatem wpierw zadbać o siebie, później mogę pomyśleć o drugim. Dotyczy to nie tylko kwestii materialnych, ale także duchowych. Co za pożytek osiągnę, gdy pomogę się zbawić całemu światu, a swoją duszę skażę na potępienie…

Piszę te słowa w kontekście pewnych sytuacji, w których się znalazłem, i za które, przynajmniej „z papierka” powinienem być odpowiedzialny… Sytuacja jest absolutnie dla mnie nowa. Żałosne i żenujące jest to, gdy wracam po kilku godzinach pracy, do domu, zmęczony, i… zastanawiam się, czy nie lepiej od razu pójść do jakiejś knajpy, żeby cokolwiek uczciwego zjeść. Nie jestem wymagający, uważam jednak, że coś uczciwego powinno być. Rano, jak sobie nie zorganizuję czegoś, to idę do pracy o pustym żołądku, gdyż odpowiedzialne za kuchnię osoby przyjdą długo później, żeby przygotować śniadanko najpierw dla siebie. No właśnie: „Najpierw dla siebie”, tyle, że za moje pieniądze… Chyba jeszcze w życiu takiej sytuacji nie miałem, nawet, gdy przyszło mi przez dwa miesiące żyć w afrykańskiej, ubogiej rzeczywistości! Dlaczego? Chyba tylko z powodu powywracanego porządku i BRAKU ODWAGI, (także mojej), by trzasnąć w stół i powiedzieć, że czas najpierw pomyśleć o sobie!

Inna rzeczywistość to ta duchowa… w podobnie żałosnej sytuacji. Brak przestrzeni sacrum w domu, który z założenia powinien takim być, brak wyznaczonego czasu na wspólne duchowe „ucztowanie”, na rzecz działalności „apostolskiej” jest w moim odczuciu jakąś wielką POMYŁKĄ. Cóż, muszę znów powiedzieć chyba: „Mea culpa!”, że się temu tak poddaję!

Chyba czas odwrócić porządek, zmienić nieco tę dziwaczną filozofię życia, wg której liczy się wszystko i wszyscy, tylko najmniej ja sam, na tę ewangeliczną: „Miłuj bliźniego swego JAK SIEBIE SAMEGO”!

Dodaj odwagi i siły, Panie!