23 sty 2009

Teologia i teolodzy

"Dzisiaj teologia stała się jedną z wielu dyscyplin akademickich, a teologom niejednokrotnie trudno jest się modlić. Dla przyszłości chrześcijańskiego przywództwa zasadniczej wagi nabiera jednak odzyskanie mistycznego aspektu teologii, tak aby wszystkie wypowiadane słowa, wszelka rada, jakiej udzielamy, i wszelka strategia działania miały swoje źródło w sercu, które z bliska zna Boga."

(Nouwen H., W imię Jezusa. Refleksje nad chrześcijańskim przywództwem, Kraków 2004, s. 40 - 42.).

20 sty 2009

Z dystansem...

Od chwili, w której dokonałem zmiany kalendarzy upłynęło już 20 dni. I znów należałoby zrobić refleksję nad szybko mijającym czasem. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem… wszyscy dobrze to znamy, więc może postaram się nie podejować zbyt rozlegle tego tematu, który wywołuje, u mnie bynajmniej, pogorszenie nastroju.

Wieczorem 6 stycznia poleciałem na kilka dni do Polski. Korzystając z poświątecznej obniżki cen w mojej niezawodnej linii lotniczej Wizz Air, zakupiłem bilet i… kilka dni oderwania się od rzymskiej codzienności było dobrym odpoczynkiem, „zresetowniem” twardego dysku pełnego myśli, zajęć i projektów. Tak sobie myślę, że cena przelotu do Polski jest nieraz niższa od biletu PKP z Gdańska do Krakowa, nie wspominając o tym, że to tylko 1,30 godziny! Pierwszym szokiem po przylocie do Pyrzowic, był oczywiście szok termiczny! Minus 21o C! Tego się nie spodziewałem. Mimo wszystko jednak lubię polski mróz. Tak jak lubię Polskę w okresie Bożego Narodzenia. Szopki, choinki, kolędy. Nie ukrywam, że często brakuje mi tego tradycyjnego, polskiego świętowania tutaj, we Włoszech. Czas w domu rodzinnym, w którym po wielu latach przyjąłem księdza po kolędzie (ha!), odwiedzanie znajomych w mojej rodzinnej miejscowości, i kilka godzin u mojego serdecznego Przyjaciela, który na „odstresowanie” zaaplikował mi odpowiednie lekarstwo, w postaci świetnego zresztą filmu „Mamma mia!”. To wszystko, te cztery niepełne dni pozwoliły mi naprawdę odpocząć.

Trzeba nabierać dystansu do samego siebie, do zajęć i obowiązków, których ciągle jest wiele i wiele. Coraz częściej myślę, że trzeba dbać o siebie. Istnieje niebezpieczeństwo by dać się pochłonąć codzienności, a przecież tę codzienność trzeba raczej dominować. Wbrew pozorom nie należę do poukładanych ludzi. Mając nawet trzy kalendarze można być dość chaotycznym człowiekiem. I tak bywa. Czuję jednak potrzebę większej harmonii, w której będę miał czas na wszystko: modlitwę, pracę, wspólnotę, przyjaźń, lekturę, spacer, pizzę w Romolo, sen… Jeżeli życie jest ciągłym biegiem, jeżeli jest zdominowane przez niekończące się „muszę” to i tamto, to nie tylko łatwo o zadyszkę, to już prosta droga do życiowych „zawałów”. Nie można wszystkiego i dla wszystkich. Ostatnio stwierdzam też, że przychodzi czas, najwyższy czas, by zapracować na własną emeryturę. Jeśli on w ogóle nadejdzie. Wiele projektów przede mną. Także na ten rok. Nabieram jednak dystansu do nich. „Śpiesz się powoli”, ślimak czasem wcześniej dopełznie do swego celu, niż człowiek załatwiający dziesiątki spraw na minutę.

Dlatego spróbuję zharmonizować trochę moją codzienność. A na zmęczenie polecam „Mamma mia!” z wiecznie młodymi piosenkami Abby. Naprawdę robi dobrze!



2 sty 2009

Czas zmiany kalendarzy

Od kilku lat używam trzech (tak, dokładnie trzech) kalendarzy. To nie tak, że jeden mi nie wystarcza. Każdy ma swoje znaczenie!

I tak:
- Pierwszy z nich zdobi ścianę mojego pokoju. Kiedyś były to kalendarze z pejzażami gór, krajobrazami. Od dwóch lat jest to oficjalny kalendarz L’Osservatore Romano z fotografiami B16. Nie ukrywam mojej sympatii do obecnego papieża, może dlatego, że wciąż mam w pamięci spotkania z nim na ulicy, kiedy wymienialiśmy pozdrowienie, spotykając się bądź to w drodze na ranną Eucharystię, bądź w czasie spacerów z różańcem w ręku. Jednak wielkość tego człowieka dostrzegam w jego prostocie i pokorze oraz w mądrości, której wielkość wyraża się w przejrzystym przekazie nie tyle myśli o Bogu ile samego Boga i dróg do Niego prowadzących. Proszę wybaczyć to wyznanie, ale nie wstydzę się tego i jest ono po prostu moje.

- Drugi kalendarz, z międzynarodowej serii Quo vadis służy mi do planowania i zapisu tego, co ma się wydarzyć. Pozostaje więc swoistym archiwum tego, co się wydarzyło. Spotkania, konferencje, wykłady… Wszystko z podziałem na dni i godziny. Lubię ten kalendarz, ponieważ jego kieszonkowy format pozwala na to, by mi prawie zawsze towarzyszył, otwierając go mam przed sobą cały tydzień, stąd łatwo zobaczyć, co mnie czeka i jak zaplanować czas. Nagłówek każdego dnia służy do zapisu tego co dziś jest najważniejsze i o czym nie mogę zapomnieć. To tam wpisuję na początku roku informacje o urodzinach, imieninach i wszelkich rocznicach. Na każdej stronie jest też miejsce na wpisanie zaplanowanych telefonów, e-maili, itp. Kalendarz ten pozostaje zatem niemym świadkiem historii i jej intensywności oraz przemijającego czasu. Dodam, że coraz częściej zauważam, że bez tego kalendarza zginąłbym w natłoku różnych spraw i zadań… I choć daleko mi do tego, ba, nawet nie będzie to moim udziałem J pamiętam jak bp Józef Pazdur mówił często, że „biskup składa się z mitry, pastorału i… kalendarza” J

- I w końcu trzeci kalendarz. Jest nim Agenda biblijna wydawana w dwóch różnych formatach przez Werbistów. Ten kalendarz ma jasno określone zadanie: ma być zapisem tego, co dzieje się w moim wnętrzu, pewnym rodzajem duchowego dziennika. Każda strona zawiera treść Ewangelii dnia wraz z krótkim komentarzem. Każda strona ma miejsce na to, by wpisać choć jedną krótką myśl, owoc medytacji, dialogu z Bogiem. To już nie niemy, ale żywy świadek historii mojego życia, jego zmienności i zawirowań, wzlotów i upadków… Kiedy zaglądam do takich notatek sprzed lat, potrafię w jednej chwili odtworzyć to, co wtedy, tego konkretnego dnia działo się w mojej osobistej historii. Jednak… Niestety w ostatnich latach kalendarz ten ma sporo pustych stron, nie zapisanych… Czemu? Właśnie, czemu tak? Pierwsza odpowiedź, która się nasuwa to ta, że ten trzeci, który powinien być pierwszym i najważniejszym kalendarzem, został wyparty przez drugi… Zadania, spotkania, sprawy, kwestie, działanie… Bieg, kołowrót, zamotanie, zmęczenie, niedosypianie, zmienność, wielość, stres, itd., itd…


Wczoraj, kilka minut przed północą otwarłem ów trzeci kalendarz i przeczytałem wpis sprzed roku, z 1 stycznia 2008: „Kolejny rok… Zatrważająco szybko mija czas…! DO ŻYCIA TRZEBA PODCHODZIĆ Z POKORĄ, OGROMNĄ POKORĄ, żeby nie przegrać! W ręce Twoje, Panie, powierzam ducha mego…”. Następnie wpisałem ostatnią myśl odchodzącego do historii roku 2008: „W ostatnich chwilach tego roku muszę – niestety – powtórzyć jeszcze raz i jeszcze mocniej: Do życia trzeba podchodzić z pokorą, wielka pokorą! Czas mija zatrważająco szybko… I znów lekcja słabo zaliczona… Przepraszam, dziękuję i proszę!...”.

Wiele by pisać, bo każde z tych słów ma swoją wagę i kryje w sobie wiele… A więc: PRZEPRASZAM! DZIĘKUJĘ! PROSZĘ!

Za kilka minut pierwszy dzień Nowego Roku 2009 przejdzie do archiwum historii. Zmieniłem kalendarze. Na ścianie B16 spaceruje z różańcem w ręku… Ważne przypomnienie! Na biurku leży zapisana już trochę agenda – plan na najbliższe dni i miesiące. Oby wszystkie wolne godziny były dobrze, sensownie i twórczo zapełnione! A obok mnie otwieram ów trzeci kalendarz, by dokonać pierwszego wpisu… Co napiszę? Coś, co wydawać się może proste, zbyt pobożne, ale przecież programowe i kluczowe. Wpisuje więc: „W Imię Ojca, i Syna i Ducha Świętego…”. Resztę niech pisze On w moim życiu. Wszystko zawiera się w tym jednym. Nic więcej nie dodam. Oby tylko ten trzeci kalendarz stał się w tym roku pierwszym…

***

Wieczorem byliśmy na Mszy Św. w 1 rocznicę śmierci Andrea… Rok temu, kiedy wszyscy składali sobie życzenia, a miasto huczało od wystrzałów petard i sztucznych ogni, odszedł po cichu w jednym ze szpitali. Miał tylko 20 lat… Białaczka… Jego mama należy do ruchu świeckich salwatorianów. Rok temu kościół parafialny na Tor de’Cenci wypełnił się rówieśnikami Andrea, jego przyjaciółmi. Był ból, płacz i cisza. Wszyscy wpatrzeni w trumnę kolegi wsłuchiwali się w przesłanie jego młodego życia. Dziś, po roku było podobnie… Ktoś powiedział: „Andrea pracuje”… jak dobry anioł towarzyszy swoim bliskim i przyjaciołom, żeby dobrze przeżyli życie. Mario z Kolumbii mówił kazanie, które było rozwinięciem treści jego pogrzebowego kazania sprzed roku… Andrea jakby pilnował wszystkich naszych kalendarzy, żeby nie stracić ani jednej chwili w życiu i żeby przeżyć je najlepiej… Wbrew pozorom, to dobra lekcja na początek roku…

***

Od kilku lat pracujące w naszym domu polskie siostry terezjanki dzielą się ze mną zwyczajem, który bardzo lubię. W Nowy Rok losują sobie świętego patrona/patronkę na cały rok. W ubiegłych latach wylosowałem O. Pio, Michała Archanioła, Dominika. Dziś wyciągnąłem patrona na ten rok, i… Uśmiechnąłem się w duchu, ale i czuję, że to kolejny znak dla mnie. W tym roku moją Siostrą – Patronką będzie… FAUSTYNA (Kowalska, oczywiście). Zatem… Wyjąłem z półki jej intymnego bloga, czyli znany na całym świecie Dzienniczek spotkań z jej Przyjacielem… Aż wstyd, ale się przyznam, nigdy nie potrafiłem się przekonać do jego lektury, a przecież ten swoisty „kalendarz” Faustyny ma w sobie treść i przesłanie… Chyba tego przesłania tak naprawdę poszukuję i oczekuję…! Dziękuję Ci, Siostro!

***

Już po północy. Już 2 stycznia…
Życzę Wszystkim Wam, by ten Nowy Rok był czasem najpiękniej zapisanych i szczęśliwie zrealizowanych kalendarzy… By przeszedł do historii jako dobry, naprawdę dobry rok!
A więc: W Imię Ojca, i Syna i Ducha Świętego!