7 lip 2009

Ustrońskie zapiski (3)

Środa, 1 lipca

Lipiec, lato, wakacje… W tym roku ostatnie tygodnie nastrajają raczej minorowo do życia. Ulewne deszcze na przemian z wyładowaniami atmosferycznymi, zwanymi burzami, to znów nieznośna parnota i duchota. Mimo tego wszystkiego nie rezygnuje jednak z rannych „spacero–treningów”. To prawda, nieraz muszę przełamywać swój opór i lenistwo, ale w konsekwencji się opłaca. Wracam po prawie półtorej godziny do mojego pokoju na IV piętrze ŚCR-u zmęczony, zdyszany i doszczętnie spocony. Jednak dobrze jest się solidnie zmęczyć. Poprawia to kondycję.

Popołudniu przyjechał Rafał. Przywiózł mi trochę letnich ciuchów, które wydobył z szafy w moim rzymskim pokoju. Po kolacji poszliśmy na spacer i braterskie dialogi. Z Rafałem spędziliśmy wiele lat w jednej wspólnocie. Świetnie się rozumiemy i osobiście mam do niego wielkie zaufanie. Właśnie zaufanie. W naszych quasi „filozoficznych” dialogach na temat życia, aktualnej sytuacji w naszej, bądź co bądź sporej rodzinie, na temat naszej pracy, naszego dziś i jutro, obok mam nadzieje zdrowej krytyki oraz próby odpowiedzi na wiele pytań, pojawił się dziś temat zaufania jako fundamentu każdej zdrowej i dobrej relacji międzyludzkiej. Trudno budować relację, przyjaźń, nie mając do kogoś zaufania. Jednak z zaufaniem nie jest tak prosto. Potrzeba czasu, by mogło się zrodzić. Myślę, że trzeba chcieć zaryzykować, zdając sobie sprawę, że może się okazać, iż ktoś, komu zaufałem, nadużył lub sprzeniewierzył moje zaufanie, bądź też zranił dogłębnie. Ten realizm wydaje mi się bardzo potrzebny. Muszę też zdawać sobie sprawę, że i ja jestem zdolny do nadużycia zaufania, i ja potrafię ranić. Ryzykując jednak zaufanie, podobnie jak konsekwentnie ryzykując przyjaźń, relację z drugim, może się okazać, że trafiłem na bezcenny skarb, jakim jest przyjaciel, bądź po prostu człowiek godny mojego zaufania. Ktoś taki potrafi i chce słuchać (wy-słuchać), nawet jeśli nie ma gotowych rad na wszystko. To naprawdę bezcenny skarb w świecie, w którym o zaufanie, o przyjaźń, szczerą i trwałą, jakoś tak trudno bardzo…
Tak więc nasze braterskie dialogowanie z Rafałem na różne „nasze” i wspólne tematy, dało znów wiele światła i materiału do osobistych przemyśleń.

Czwartek, 2 lipca

Dziś w południe przyjechał Marcin. Prawie że wpadliśmy na siebie, kiedy wychodziłem z Sali treningu rowerowego, a on z butelką Ice-Tea wychodził z naszej szpitalnej kawiarni. Marcin jest pracownikiem naukowym i nauczycielem akademickim jednej z polskich uczelni wyższych. Człowiek kościelny, mocno zaangażowany, rzymianin z umiłowania. Przyjechał na weekend w Ustroniu, i bardzo się cieszę, że ten czas możemy spędzić razem. To jest właśnie czas nie tyle na zwiedzanie (bo co można zwiedzać w Ustroniu, oprócz kawiarni i restauracji), ile czas poznawania siebie, budowania i wzmacniania relacji. Czas zaufania. Bardzo lubię Marcina za jego szczerość do bólu. Potrafi wprost powiedzieć co i jak. To pomaga (mnie osobiście bardzo) korygować samego siebie. Tak więc kilka minut później siedzieliśmy w Marcinkowym Fiacie zjeżdżając do centrum uzdrowiskowego miasta. W połowie drogi okazało się, że rzeczy martwe bywają okrutnie złośliwe. Odpadł tłumik w aucie… Zatrzymaliśmy się na parkingu i zaczęliśmy dumać, co robić. Pomogła s. Aneta. Jeden telefon i za kilkanaście minut był już pan mechanik. Problem prawie rozwiązany. Kobiety jednak są bardziej praktyczne i operatywne od nas, teoretyków. Wprawdzie musieliśmy kontynuować zjazd do miasta bez tłumika, co wiązało się z nieprzeciętnym hałasem, udało się w końcu bezpiecznie zaparkować i udać się na rozmowy, przegryzane miejscową pizzą (a obiecywałem sobie, że poza Włochami do pizzerii nie wstąpię…).

Piątek, 3 lipca

Święto Św. Tomasza, apostoła. Tomasz Didymos = Tomasz Bliźniak. Musiał dotknąć, żeby uwierzyć. Musiał sprawdzić, żeby się przekonać. Słowa innych nie wystarczały mu. Trudno oceniać Tomasza. Taki był, taki miał charakter. Zresztą zmartwychwstały Jezus pozwolił mu na to. Przyszedł specjalnie do niego, pokazał rany i pozwolił je dotknąć. To, co mnie porusza u Tomasza, to jego wyznanie: „Pan mój i Bóg mój!”. W końcu doszedł do tego. Doszedł do wiary. Już nie potrzebował więcej dowodów. Sam zaczął świadczyć. Dotknął. Ja też dotykam. Codziennie. Czy jednak wierzę? Tak, jak Tomasz? Wiele mi brakuje. Same słowa, to nie wszystko. Potrzeba świadectwa. Jeszcze (albo aż) tego. Właśnie.

Wolne chwile spędzamy z Marcinem. Wiele mamy do opowiedzenia, podzielenia. Na bazie wzajemnego zaufania. Poznanie jest początkiem przyjaźni, później akceptacja, aż w końcu relacja, która z czasem staje się upodobnieniem się do drugiego. Tak jest w każdej zdrowej relacji. Przyjaciół poznaje się w biedzie, wspominałem już o tym. Marcinowi zawdzięczam to, że nawet kiedy ja z różnych względów nie odpowiadałem na jego telefony, leżąc w szpitalu, walcząc z różnymi nastrojami, on nie dawał za wygraną, ale dzwonił. „Jak Cię wyrzucają drzwiami, wejdź oknem” , ktoś mi kiedyś powiedział. Dokładnie tak. Nie dawać za wygraną wiedząc, że tam z drugiej strony jest ktoś, kto tak naprawdę potrzebuje pomocy, rozmowy, człowieka, ale chwilowo poddał się uczuciom zniechęcenia, może rozpaczy, osamotnieniu… Różnie to bywa. Dzisiaj w końcu mamy czas, żeby spokojnie rozmawiać już nie przez telefon, ale „face to face”, twarzą w twarz.

Chciałbym wrócić do tematu relacji, przyjaźni, poznania i akceptacji. On raz po raz wraca w moich refleksjach. Może dlatego, że jest mi jakoś bliski, że wiele razy eksperymentowałem go w życiu, z różnym skutkiem, że teoretycznie mówiłem na ten temat innym. Lubię podejmować ten temat, gdyż zapośredniczając w ludzkich relacjach, łatwiej mi pokazac o co chodzi w relacji z Panem. Dokładnie tak samo. A więc: najpierw POZNAĆ. Poznanie wymaga czasu. Nie da się poznać kogoś tylko na podstawie jego fotografii, profilu na naszej - klasie bądź facebooku. Nie da się go poznać do końca nawet gdy całymi godzinami będzie się rozmawiało przez gadu-gadu, Skype lub Msn. Nigdy to nie będzie to samo, co spotkanie na żywo i czas, który się poświęca na to spotkanie. Człowiek jest tajemnicą. Jest jak ocean, nieprzenikniony, niezgłębiony. Stąd, gdy od początku poznaniu towarzyszy zaufanie, gdy jest ono fundamentem, wówczas jest szansa, by naprawdę tego drugiego poznać. Tylko uwaga, nie przez pryzmat własnych oczekiwań, wyobrażeń o kimś, ale naturalnie, zwyczajnie, takim, jakim ktoś jest. W poznaniu ważne jest słuchanie. I to nie tylko tego, co ktoś wypowiada językiem werbalnym, ale także tego, co chce przekazać i przekazuje językiem niewerbalnym. Nieraz tym właśnie językiem, bez słów, człowiek przekazuje wiele ważnych komunikatów. Stąd też liczą się spojrzenia, gesty, sposób zachowania, jednym słowem wszystko to, co stanowi język ciała. I w końcu chcąc kogoś poznać, dobrze poznać, ważne jest poznanie także środowiska życia tej osoby. Jej dom, rodzina, środowisko. W teologii biblijnej używa się takiego sformułowania „Sitz im leben” (dosł. „siedlisko życiowe”). Do tego jednak potrzebne jest zaufanie. No bo jak można zaprosić kogoś do swojego domu (albo w swoją przestrzeń życia), kogo się nie zna, komu nie wiadomo czy można zaufać? Przed laty powiedział mi ktoś zapraszając mnie do swojego mieszkania, że jest to ważny gest zaufania i akceptacji, który okazuje się drugiemu. Tyle na temat poznania (nie mylić ze stolicą Wielkopolski!). W wielkim skrócie, to tylko fragment moich teoretyczno – praktycznych rozważań. Odnoszę wrażenie, że dziś ludzie bazują (nieszczęśnie chyba) na „poznaniu” przez Internet. Bezpieczniej to, można opowiadać co się rzewnie podoba. Kreować według swojego uznania świat, osobowość, charakter, wygląd. Żyć wyobrażeniami. Żyć fikcją. Do czasu. Ludzie mają często dziś jakiś lęk przed spotkaniem lub poznaniem kogoś w świecie rzeczywistym. I w końcu kiedy zastanawiamy się, dlaczego relacje międzyludzkie są nietrwałe i kruche, to jedną z odpowiedzi, która mi się nasuwa jest ta, że zabrakło czasu na dobre poznanie siebie. W konsekwencji, jak z zabawką, kiedy się znudzi, trzeba rzucić nią w kąt. Tylko, czy człowiekiem powinno się tak rzucać?

Taka oto garść refleksji na temat poznania jest owocem lipcowego piątku, wypełnionego rozmowami z Marcinem. Wypełnionego poznaniem w Ustroniu, nad Wisłą.

Sobota, 4 lipca

Samochód naprawiony. Ruszamy w trasę. Śniadanie w przesympatycznej Pierr…ogarniiii w nowo wybudowanym pasażu w centrum Ustronia, a po nim kierunek Salmopol. To jedno z tych miejsc, w których bardzo dawno nie byłem. Zaparkowaliśmy autko i miły pan Baca zaprosił na posmakowanie oscypka z grilla. Bardzo lubię oscypki, a z grilla mają swój wyjątkowy smak. Idziemy na spacer, popatrzeć na piękne, górskie panoramy, pooddychać trochę beskidzkim powietrzem i rozmawiać. Kiedyś Tomek w jednym z niedzielnych kazań u Świętej Trójcy w Krakowie mówił o „celebrowaniu przyjaźni”. Zapadło mi to sformułowanie w pamięci i sercu. Beskidy nastrajają mnie pozytywnie do rozmów. Rozmawiamy o życiu, uniwersytetach, ludziach. Dzielimy się doświadczeniami spotkań.

Mnie przychodzi na myśl refleksja, będąca kontynuacją wczorajszej o poznaniu. Tym razem AKCEPTACJA. Jest to pierwszy etap każdej prawdziwej miłości, przyjaźni, koleżeństwa. Akceptacja oznacza przyjęcie, zgodę na drugiego takiego, jakim jest. Nasze wyobrażenia o innych są często nierealne. Chcielibyśmy poznawać i kochać ludzi doskonałych, perfekcyjnych. „Nobody’s Perfect” – to święta prawda. Dlaczego więc szukamy perfekcyjności? Czy to aby na pewno dlatego, że chcemy być świętymi? A może tu chodzi o coś innego. Nie akceptując samych siebie, szukamy w innych tego, czego nie cierpimy w sobie… Na temat braku akceptacji samego siebie mógłbym napisać książkę. Przez prawie 30 lat żyłem jako ponad stukilogramowy grubas (XXL size) albo A Big Man. Nie docierały do mnie komunikaty innych, że jestem dobrym człowiekiem. Chciałem być inny. Dziś się to zmieniło, nawet bardzo. Jednak w świadomości cos pozostało. Podobnie jak trudna zgoda na kilka słusznych blizn pooperacyjnych na ciele. Nie ma ludzi perfekcyjnych. Wszyscy się starzejemy, chorujemy, a mimo tego, tak trudno nieraz zaakceptować siebie. Akceptować drugiego, to najpierw zaakceptować siebie. Zaprzyjaźnić się z drugim, to najpierw przyjaźnić się z samym sobą. Pokochać drugiego, to najpierw pokochać siebie. Tak, dokładnie: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. Nie za coś (zwłaszcza za wygląd). Ale za to, że jest. Wiem, że jestem często bardzo naiwnym człowiekiem. Moja naiwność wyraża się w tym, że wierzę z uporem maniaka, że takie relacje i taka akceptacja jest możliwa. Mimo tego, że wiele razy sparzyłem się już w życiu na tym, jednak wierzę. Marcin zwrócił mi uwagę (i bardzo słusznie), że za często mówię o kimś: „mój przyjaciel”, gdyż prawdziwych przyjaciół ma się niewielu (a może tylko jednego). Racja. Przyjaciel to słowo prawie że święte, nie można nim szafować na lewo i prawo. I prawdę mówiąc nie lubię tego, nie wiem więc skąd mi się to wzięło. Tak więc akceptacja, przyjęcie, zgoda na drugiego. Owocem takiej postawy jest radość. Myślenie o kimś z radością, poczuciem szczęścia, że ktoś taki istnieje. To jest to Wojtyłowie i Styczniowe: „Dobrze, że Jesteś!”. Za nic. Za to, że jesteś. Nie chcę przestać wierzyć w możliwość takich akceptacji, początków prawdziwych relacji. Sam jednak potrzebuje jeszcze wiele skorygować w swoim patrzeniu na siebie i innych…

Po obiedzie w góralskiej chacie i zdjęciach przy Białym Krzyżu wracamy do Ustronia. Czas na wieczorna Eucharystię. Dziś z grupą Dzieci Maryi. Przyjazny dom sióstr, jak zwykle otwarty i gościnny dla każdego. Także mój Gość zakosztował w tych dniach dobroci i szczerej gościnności ustrońskich boromeuszek. To najpiękniejsze świadectwo, jakim siostry mówią i pokazują, czym jest naprawdę chrześcijaństwo…

Niedziela, 5 lipca

W Ustroniu dziś wystawa psów. Od rana korek na ulicach. Docieramy z małym poślizgiem na niedzielną Mszę Św. Siostry mówią mi o śmierci kapłana, pochodzącego z Ustronia ks. Zbyszka Kozieła. Miał tylko 54 lata życia. 24 lata pracował w Argentynie, z biednymi ludźmi. Miesiąc temu przyjechał na pogrzeb swojej rodzonej siostry. Kilka dni później odkryto u niego raka. Odszedł szybko… Modlimy się za zmarłego misjonarza. Porusza mnie ta śmierć. Jest świadectwem pięknego kapłaństwa.

Od kilku dni jest z nami s. Michalina. Przez 39 lat pracowała w Zambii. Zajmowała się chorymi na AIDS. Pogodna Siostra, nie widać na jej twarzy ani cienia zniechęcenia czy wypalenia. Ma w sobie ducha! Opowiada nam dziś o Zambii, możemy zobaczyć film. Kolejne piękne świadectwo życia dla innych. Życia dla Pana, który żyje w drugim człowieku.
Ostatnie dialogi ustrońskie z Marcinem. Wiele czasu przegadaliśmy w tych dniach. Pięknego czasu. Nawet pogoda w tych dniach była piękna. Może wreszcie będzie lato…???

Po poznaniu i akceptacji przychodzi czas na NAŚLADOWANIE, albo też UPODOBNIENIE. To już prosta konsekwencja przyjaźni, miłości. Jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Stwórcy. Jednym z Jego imion jest Miłość. Ten obraz i to odbicie widać w każdym, kto żyje z Bogiem na co dzień. Jesteśmy podobni do naszych rodziców. Mamy w sobie coś i z mamy i z taty. Z biegiem lat czuje to bardziej i odnajduję w sobie coraz więcej podobieństw do swoich rodziców. Żona upodabnia się do męża, mąż do żony. Przyjaciel upodabnia się do przyjaciela. Im więcej przebywa się razem. Im bardziej łączy ludzi szczera relacja, tym bardziej ludzie upodabniają się do siebie. Przez sposób wyrażania się, ubioru, kultury, języka, zachowań, etc. I mam wrażenie, że towarzyszy temu upodobnieniu takie uczucie, jakby cały czas ten drugi był blisko, był obok, na wyciągnięcie ręki, nawet jeśli dzieli ich spora odległość, nawet tysiące kilometrów. W pięknej i prawdziwej przyjaźni każde spotkanie daje radość, a nawet jeśli przez długi czas nie było okazji do rozmów, nie czuć tego braku w chwili spotkania. W takiej relacji jest pełne zaufanie. I w końcu człowiek rozumie bez słów i czuje bez słów, co dzieje się u drugiego i w drugim.

Poznać – pokochać – naśladować, tak św. Ignacy Loyola w swoich „Ćwiczeniach duchowych” prowadzi człowieka w życie Jezusa Chrystusa. Taka jest też droga pięknych relacji międzyludzkich. Warto uwierzyć, że jest ona możliwa, pomimo wielu nieraz sytuacji przeciwnych… I chyba mimo wszystko warto zaryzykować. Warto, nawet jeśli może się to wydawać naiwne… A to pomoże tez zrozumieć, co to znaczy kochać Boga, jak Go kochać, jak Go naśladować…

W wydawnictwie „Jedność” z Kielc ukazała się książeczka autorstwa Thomasa Romanusa, pt. „Dziękuję Ci za chwile szczęścia”. Ktoś dopisał długopisem: „i mam nadzieję, że to początek pięknej Przyjaźni”… Bez tej nadziei nie warto żyć. Tak, trzeba wierzyć, że nadzieja się spełni i wypełni. Dzięki, Marcinie!

Wieczorem ks. Wojtek wraz z Januszem i jego żoną oraz ze Sławkiem z Bielska zajrzeli, by wyrwać mnie z tych wielkich refleksji i usiąść pod jednym z wielu w Ustroniu parasolem. To też potrzebne, by normalnie żyć i nie zwariować.

Wieczorem lawina sms-ów z ks. X. Chce odejść z kapłaństwa… Trudno mi zasnąć z ciężarem myśli o X. To dobry człowiek i ksiądz.

Poniedziałek, 6 lipca

Przedostatni zabiegowy dzień. Rano pobór krwi. Później zabiegi, ćwiczenia. Myślę już o tym, jak zaplanować czas po powrocie. Muszę zabrać się do intensywnej pracy. Pisać ten doktorat, zakończyć ten etap.

Po obiedzie przyjeżdżają moi bliscy znajomi z rodzinnej miejscowości. Od wielu lat związany jestem z ich domem. Czuję się w nim zawsze serdecznie przyjęty. Wspólnie spędzone popołudnie, Msza św. i wieczorny pstrąg w smażalni ryb, dają nam wszystkim okazję do relaksu i nacieszenia się sobą. Widzę, jak po latach coraz lepiej się czuję w rodzinnych klimatach mojej miejscowości, wśród ludzi, którzy są nie tylko moimi ziomkami, ale są środowiskiem mojego życia i wzrastania.

Msza św. o spokój duszy ks. Zbyszka. Włączam w nią modlitwę za ks. X.
Rok kapłański…

Wtorek, 7 lipca

Ostatni dzień zabiegów. Ostatni spacer moją treningowa trasą nad Wisłą. Rozmowa z kierownikiem rehabilitacji. Ważne dla mnie rady jak i co ćwiczyć dalej. Jeszcze miesiąć na zrośnięcie się mostka i Nordic walking, będzie dobra formą treningu. Ważna systematyczność motywacja: DLA SIEBIE. Tym razem dla siebie.

Zakończenie pojawi się jutro…

2 komentarze: