28 gru 2008

Święta, święta, i...


Jak co roku, zaczęło się od wielkich przygotowań: życzenia, gonitwa prawie do ostatnich chwil przed ostatnią Nowenną z Nieszporami... Na koniec został mój pokój, zagracony papierami i książkami. Jak zwykle najtrudniej znaleźć mi czas dla siebie. Na ulicach ruch, ludzie robią ostatnie wielkie zakupy. Od kilku tygodni miasto jest już rozświetlone świątecznymi lampkami, gwiazdkami, kolorowymi łańcuchami… Dla mnie to kolejne Święta poza domem i poza Polską. I gdzieś w środku pozostaje jakieś niedopełnienie, jednak brakuje mi polskiego Bożego Narodzenia! Tradycji, które próbujemy jakoś tam podtrzymać w polskiej grupie, śpiewu kolęd, śniegu… Tego całego tła, które otula nowo narodzonego Jezusa i przygarnia też zziębnięte serca samotnych…

Dziś już po-świąteczna niedziela, najwyższy czas więc na to, by zacytować dobrze znane powiedzonko: „Święta, święta i po świętach” i zacząć myśleć o Sylwestrze i karnawale. Jednak nie! Z uporem chcę zatrzymać coś z tych świąt i powiedzieć, mimo wszystko: „Święta, święta i… ŚWIĘTA”!!! Dlaczego tak? Bo czas najwyższy odgruzować w sobie prawdę, że prawdziwe chrześcijaństwo polega na świętowaniu Boga, który przychodzi!


Czytam pasterkowe kazanie Benedykta. Ten człowiek ciągle zaskakuje mnie prostym przekazem trudnej teologii i doskonałym prowadzeniem w głębię Tajemnicy…

- „Bóg mieszka w górze, ale spogląda na dół… Jest niezmiernie wielki i znacznie nas przewyższa. To jest pierwsze doświadczenie człowieka. Odległość wydaje się nieskończona. Stworzyciel wszechświata, Ten, który wszystkim kieruje, jest bardzo daleko od nas. Tak się początkowo wydaje. Potem jednak przychodzi zaskakujące doświadczenie: Ten, który nie ma równego sobie, który „mieszka w górze”, Ten sam spogląda w dół. Pochyla się. Widzi nas i widzi mnie. To Boże spoglądanie w dół jest czymś więcej, niż spojrzeniem z wysoka. Spoglądanie Boga jest działaniem. To, że widzi mnie On, że na mnie patrzy, przemienia mnie i świat wokół mnie”.

To „pochylanie się” Boga i Jego patrzenie na mnie ośmiela mnie. Często jednak zawstydza. Często trudno mi zatrzymać się, by popatrzeć jaki On bliski. Myślę zbyt przyziemnie, własnymi siłami próbuje dokonać czegoś wielkiego w moim życiu i historii świata. I efekty są niestety marne… Pozostaje zmęczenie, bałagan i walka o to, by się nie poddać. Zawstydza mnie, bo jestem tak naprawdę słaby i brak mi pokory by do tego się przyznać i przyjąć porażki… Ale jeśli to spoglądanie Boga nie jest czymś biernym, a jest działaniem, które nie tylko patrzy na mnie ale przemienia, to może… właśnie, może powinienem wreszcie ulec temu działaniu….

- „Swoim spoglądaniem w dół podnosi mnie On, życzliwie bierze mnie za rękę i pomaga mi wychodzić – właśnie mnie – z dołu ku górze. Bóg się pochyla. To słowo jest słowem proroczym. W betlejemską noc przyjęło znaczenie całkiem nowe. Pochylanie się Boga nabrało niesłychanego i wcześniej niewyobrażalnego realizmu. Pochyla się – schodzi, właśnie On, jako dziecko aż do nędzy stajni, symbolu wszelkiego ludzkiego niedostatku i opuszczenia. Bóg rzeczywiście schodzi. Staje się dzieckiem i wchodzi w sytuację zupełnej zależności od drugich, która jest właściwa istocie ludzkiej dopiero co narodzonej. Stwórca, który ma wszystko w swoich rękach, od którego my wszyscy zależymy, staje się małym i potrzebującym ludzkiej miłości. Bóg jest w stajni”.

Jeśli pytam się co jest Dobrą Nowiną dla mnie, to odpowiedź znajduję właśnie tu: w stajni. W stajni mojego serca, mojego życia, w mojej pustce, osamotnieniu, upokorzeniu, w nędzy mojego JA znajduję Boga!!! Boga, który staje się małym i potrzebującym mojej miłości… CZY POTRZEBA MI CZEGOŚ WIĘCEJ, BY UCIESZYĆ SIĘ I ŚWIĘTOWAĆ???

- „Bóg uchylił nieco osłonę swego ukrycia najpierw wobec ludzi bardzo niskiego stanu, którzy w wielkim społeczeństwie byli raczej pogardzani: wobec pasterzy, którzy na polach wokół Betlejem pilnowali zwierząt. Łukasz mówi nam, że ci ludzie „trzymali straż nocną”. W ten sposób usłyszeć możemy przypomnienie centralnego motywu orędzia Jezusa, w którym stale i coraz bardziej przynaglająco, aż do Ogrójca, powraca wezwanie do czujności – by czuwając dostrzec przyjście Pana i być nań przygotowani. Dlatego również tutaj słowo to znaczy może coś więcej, niż tylko zewnętrznie nie spać w nocną porę. Byli to ludzie naprawdę czuwający, w których żywe było poczucie Boga i Jego bliskości. Ludzie, którzy trwali w oczekiwaniu na Boga i nie godzili się z tym, że wydaje się On daleki od codziennego życia. Do serca czuwającego można skierować orędzie wielkiej radości: tej nocy narodził się wam Zbawiciel. Tylko serce czuwające zdolne jest uwierzyć w orędzie. Tylko serce czuwające może napełnić się odwagą do wyruszenia w drogę, by znaleźć Boga w sytuacji dziecka w stajni”.

To kolejna odpowiedź. Bóg daje swoje Słowo najpierw ludziom prostym. Oni nie studiowali ani filozofii ani teologii. Nie robili doktoratów na wielkich uniwersytetach. Oni czuwali, po prostu czuwali nad swoją trzodą. Nie mieli jednak złudzeń co do samych siebie. Wiedzieli, jakie jest ich miejsce w społeczeństwie, może dlatego byli czujni na przychodzącego Boga, tęsknili za Nim i za Jego bliskością. Bo kto mógłby zrozumieć ich lepiej, niż On…

- „Średniowieczny teolog Wilhelm z klasztoru św. Teodoryka powiedział kiedyś: Bóg – począwszy od Adama – widział, że Jego wielkość budziła w człowieku opór, że człowiek czuje się ograniczony w byciu samym sobą i zagrożony w swej wolności. Bóg zatem wybrał nową drogę. Stał się Dzieckiem. Stał się zależnym i słabym, potrzebującym naszej miłości. Teraz – mówi nam ten Bóg, który stał się Dzieckiem – nie możecie już bać się Mnie, teraz już możecie mnie tylko kochać”.

Oto konkluzja, która mnie ośmiela, by się przełamać, by spróbować, zaryzykować pomimo wszystko…

Jednak:
- „Tylko przez nawrócenie serc, tylko przez wewnętrzną przemianę człowieka można przezwyciężyć przyczynę wszystkiego tego zła, można pokonać moc złego ducha. Tylko wtedy, gdy zmieniają się ludzie, zmienia się świat. A żeby się zmienić, ludzie potrzebują światła pochodzącego od Boga, tego światła, które w sposób tak nieoczekiwany weszło w naszą noc”.

I jeszcze:
- „Tam, gdzie jest wiara, gdzie Jego słowo jest głoszone i słuchane, Bóg gromadzi ludzi i daje im siebie w swoim Ciele, przemienia ich w swoje Ciało. On „przychodzi”. I w ten sposób budzi się ludzkie serce”.

O co więc Cię proszę, Pochylający się, Przychodzący, Potrzebujący mojej miłości, Boże - Człowieku? Proszę Cię, by dotarło do mnie wreszcie światło tej prawdy… By oświeciło mnie, nawróciło i zmieniło. Tak, by święta trwały, więcej, by moje życie było świętowaniem nawet jeśli tylko (a może aż) w nędzy mojej szopki, w moim ubóstwie duchowym, w osamotnieniu…

- „Tak, Panie, daj nam ujrzeć coś z blasku Twojej chwały. I daj pokój na ziemi. Uczyń nas ludźmi Twojego pokoju”.

Moja Mama napisała mi w życzeniach: „Radujmy się z narodzenia Jezusa, który pragnie zwykłość naszego życia zmienić jego pełnię”…

Tak, radujmy się i świętujmy bez końca! ON PRZYCHODZI! ON JEST!

Niech zatem te Święta trwają…

Tego życzę i sobie i Tobie, który czytasz to bożonarodzeniowe po-dzielenie…


3 komentarze:

  1. Luka! Niech Bóg Cię błogosławi, a Nowy Rok niesie nadzieję, radość, pokój! Pozdrawiam z Katowic, do zobaczenia niebawem!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. O, Simon, jeszcze nie śpis :-)
    I Luc'e (kurczę, podoba mi się to, luka...w czym? w niebie?) i Tobie, Simon, happy new yearrrrrrr :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki Wam!!! Simon, i ja obieram kierunek Katowice już we wtorek, tak na krótki oddech! Pax, a co do lukania, hmmm sam nie wiem :)
    Dobrego Roku!!!

    OdpowiedzUsuń