23 maj 2009

Sobota, 23 maja'09

1. Gdzieś między godziną 10.00 a 11.00 dzisiejszej soboty, Romek został księdzem. Myślę o nim od rana. Tak bardzo chciałem być dziś w bazylice Świętej Trójcy, stanąć za filarem (jak to robiłem przed laty) i uczestniczyć w wydarzeniu, którego, pomimo własnych 10 lat, wciąż nie rozumiem i muszę stwierdzić bez patosu, że absolutnie mnie przerasta. Romek, to jest bez wątpienia jakaś szczególna historia mojego życia. Ta, z półki najpiękniejszych i zawsze chętnie otwieranych, jak najlepsza książka, do której trzeba często wracać, by nie tylko odświeżyć sobie jej treść, ale przynajmniej jakiś fragment móc przeżyć na nowo. Dokładnie 10 lat temu, pewnie to było w lipcu, kiedy poznałem Romka, wtedy jeszcze studenta szlachetnej uczelni lubelskiej. Zmagał się z Panem Bogiem i sobą w „Ćwiczeniach duchowych” św. Ignacego w naszym krakowskim Centrum. Pamiętam, jak chodząc po ogrodzie z zeszytem zapisków w ręku, uważnie przyglądał się wszystkiemu, z wyraźnym napięciem myślał, walczył. Wtedy jeszcze nie znaliśmy się osobiście. Zaczynałem moja pracę w Centrum. Kolejnego roku przypadło mi osobiście towarzyszyć w zmaganiach Romka. I tak kroczyliśmy obok siebie kolejne dwa lata. Już wtedy byłem pewien, że ma powołanie do kapłaństwa i czegoś więcej jeszcze niż kapłaństwa, do zakonu. Nie wiedziałem tylko, jak mu to zasugerować, powiedzieć. W końcu nadszedł czas, że cos, co było moim przekonaniem, a jego niepewnością, dojrzało, pękło. Koniec studiów, praca, i… pytania o to, czy jednak Autor Życia nie woła do czegoś więcej. Kolejne rekolekcje, już indywidualne. Decyzja: Idę. Tylko gdzie? I wtedy coś mnie natchnęło. Przeżywałem akurat zafascynowanie jednym z czcigodnych i prężnych zakonów. Powiedziałem: Romek, może tam…? Może… To była nasza ostatnia rozmowa na płaszczyźnie duchowego towarzyszenia. Od tamtego czasu nawiązała się relacja braterstwa, mam nadzieję, że także przyjaźni, choć miejsca i drogi rozeszły się w różnych kierunkach. Romku, pamiętasz, jak wsiadałeś do pociągu w Krakowie? Ania zrobiła wtedy zdjęcie, mam je do dziś, jak pociąg ruszał. Dziś dojechałeś szczęśliwie do jednej z węzłowych stacji tej podróży. Teraz będzie przesiadka. Od dziś Jesteś kapłanem! Łza kręci mi się w oku… ze szczęścia! Kiedyś obiecałem Ci dozgonną modlitwę i tak zostanie! Czekam na Twoje kapłańskie błogosławieństwo! Bądź szczęśliwym kapłanem i niech wszyscy, którym będziesz posługiwał będą szczęśliwi! Pan odbił w Tobie, swoje Oblicze, niech to Jego Oblicze i droga, fascynują tych, których w życiu spotkasz!

2. Wieczorem kolejna niespodzianka! Zadzwonił do mnie Karol. Jak nic po 7 albo 8 latach. Jego także spotkałem w naszym Centrum. Mówi mi, że dziś po długim czasie absencji na naszej-klasie, zajrzał na swoje konto i zauważył moje szpitalne zdjęcie. Postanowił zadzwonić. Kilka minut serdecznej rozmowy po latach, w wielkim skrócie opowiedziane nasze „dzisiaj” i plany na przyszłość. Umówiliśmy się na spotkanie, by pomówić o życiu. Jak mówi Mirek, trzeba się spotykać i rozmawiać. Też mam do tego przekonanie, a w ostatnim czasie, czego zresztą nie ukrywam, mam prawdziwy głód takich właśnie zwyczajnych, przyjacielskich spotkań face to face. I to, co jest wspólne dla obu dzisiejszych pięknych wydarzeń to fakt, że u początku znajomości z Romkiem i Karolem leży doświadczenie wiary, duchowe spotkania w klimacie modlitwy i zmagań z samym sobą. Jestem przekonany, że nic tak nie tworzy i cementuje wzajemnych relacji jak szczery dialog, otwarcie się na siebie takimi, jacy jesteśmy i przede wszystkim Bóg, którego wspólnie poszukujemy, odnajdujemy i z Którym wspólnie wędrujemy przez pogmatwane nieraz życie.

3. Także dziś poszedłem do miejscowej kaplicy na zakonny Jubileusz. Tym razem sióstr z mojej zakonnej rodziny. Spośród nich zwłaszcza dwie są mi szczególnie bliskie, zawdzięczam im wiele i chciałem z nimi dziś być. Piękna uroczystość. 60, 50, 40 i 25 lat w zakonie to już nie byle co, zwłaszcza, że wtedy, przed laty te młode dziewczyny decydowały się na życie w warunkach, o których trudno sobie dziś nawet wyobrazić. Podziwiam je za wytrwałość, za to, że praca im ciężką nigdy nie była, no i za optymizm, który charakteryzuje większość z nich. Tak patrząc na te kochane kobiety, zmęczone ofiarną pracą, a przecież szczęśliwe, pomyślałem o tym, że mnie dziś łatwo nie jest. I że przychodzą chwile, w których mam dość, w których narasta we mnie bunt, dlaczego wciąż jestem taki słaby, kiedy będzie normalnie, etc… To są chwile, w których nie mam siły, żeby przełamać się do jakiegokolwiek działania, czuję tylko ich ciężar oraz własną ograniczoność. I często jednak samotność, w której zmagam się ze sobą, by nie poddać się, ale odbić się od dna i iść zdecydowanym krokiem do przodu… Problem może w tym, że wśród najbliższych brakuje chyba takich, którzy zmotywowaliby jednak i chcieli jako towarzyszyć w tym powstawaniu…

4. Jutro Wniebowstąpienie Pana. Czytam właśnie komentarz T. Zamorskiego OP, który na łamach „W drodze” mówi, że „Mądrość wniebowstąpienia to wezwanie do dojrzałości wiary i życia. Odejście Jezusa uczy odpowiedzialności za siebie samych i za innych. Zapewne nie ma innej, bardziej ludzkiej drogi do Boga, jak nie uciekać od własnego życia”. Słuszna i inspirująca myśl, choć nie powiem, nie łatwa. Zatem wniosek jest jeden: nie uciekać od własnego życia, od siebie, od tego, co jest moim „tu i teraz”. Mimo wszystko…

2 komentarze:

  1. Za prawdę powiadam....

    OdpowiedzUsuń
  2. Po raporcie o Kościele rzymsko-pedofilskim....
    Za prawdę powiadam Wam Najdostojniejsi Siostry i Bracia, godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne aby obnażać prawdziwe oblicza kościelnych oszustów, dewiantów i zbrodniarzy, specjalistów od interpretowania życzeń Pana Stwórcy Wszechrzeczy, którzy na twarzach nosili i noszą maskę pokory oraz pobożności, w ustach świętobliwie pieszczą słowa miłości, miłosierdzia i przebaczenia, ale serca zawsze mają kamienne i zimne, dusze pychą, rozpustą, zaś usta obłudą i hipokryzją wypełnione a dłonie wiecznie głodne mamony. Rzymski katolicyzm jest szkołą szalbierstwa, hipokryzji i cynizmu.
    Nie ma kłamstwa, na które nie byliby gotowi, gdy chodzi o zwalczanie przeciwnika; nie ma bredni, której by w swoje owieczki (i baranki) nie spodziewali się wmówić. Sprowadzają walkę do tumanienia i terroryzowania najciemniejszych w nadziei, że w ten sposób zawsze będą mieli większość.
    Czyż jego wyznawcy nie słyszą „głosu z nieba mówiącego: Wyjdźcie z niego, ludu mój, abyście nie byli uczestnikami jego grzechów i aby was nie dotknęły plagi na niego spadające. Bo grzechy jego narosły aż do nieba i Bóg przywołał na pamięć jego niesprawiedliwe uczynki" ? (Ap 18. 4).

    OdpowiedzUsuń