21 maj 2009

Terapeutyczna przestrzeń dotyku

„Dlatego za leżącego w śpiączce ‘mówią’ przede wszystkim jego dłonie. – Zwykle nie identyfikujemy ludzi po ich rękach – mówi artysta. Na zdjęciach ręce Alka dotykają rąk mamy, ojca, brata, dziadka, babci, przyjaciół, rehabilitantów, ale też chińskiej maskotki, dobrej do wyrabiania sprawności mięśni, młoteczka używanego podczas badań neurologicznych, Kiedy ojciec schyla się do twarzy Alka, jego dotyk przenosi się na policzki syna. Z czasem Niesłony zaczął rozróżniać dwa dotyki, poprzez które otoczenie komunikuje się z chorym. – Dotyk techniczny, czyli nacieranie, masowanie, mycie wykonywane przez pielęgniarki i rehabilitantów, nie niósł żadnych dodatkowych informacji oprócz troski – opowiada. – Dotyk bliskich był pełen dodatkowego ciepła, przekazywał bardzo czytelny komunikat: ‘kocham cię’. Kiedy mama Alka wyjechała na kilka dni z jego młodszym bratem, chłopak nagle dostał gorączki, poczuł się gorzej. Wszyscy przekonali się, jak kojąco działała na niego jej obecność” (B. Gruszka – Zych, M. Niesłony, Ostrość na dotyk, Gość Niedzielny, nr 21, 24 maja 2009, s. 62-65).

Fotografia na okładce najnowszego numeru „Gościa Niedzielnego” wraz z zapowiedzią krótkiego felietonu o twórczości fotograficznej Macieja Niesłonego z Chorzowa, który wykonał serię przejmujących zdjęć choremu na guza mózgu młodemu Alkowi, od razu przykuła moją uwagę. Powyższy fragment felietonu, pokrywa się z treścią przemyśleń, które od jakiegoś czasu noszę i ja w sobie. Przemyśleń niezwykle delikatnych, wręcz intymnych, a jak się okazuje, tak bardzo prawdziwych, które dotyczą obecności, dotyku, bliskości człowieka przy człowieku, zwłaszcza w trudnych momentach jego życia.

Dla mnie osobiście jest to temat niezwykle frapujący. To jest także moje doświadczenie. Podobnie jak wielu z nas, surfujących po Internecie, często łapię się na fakcie, jak bardzo wirtualny stał się świat spotkań i relacji z innymi. Co więcej, uważam, że świat ten jest bardzo niebezpieczny, gdyż wyobcowuje człowieka z realnego świata obecności, sprawia, że człowiek stopniowo staje się niewrażliwy i ważne komunikaty potrafi przekazać jedynie za pomocą sms-a, naszej-klasy, e-meila, gadu-gadu, skype i innych komunikatorów. Wszystko byłoby dobrze, wiadomo, jak ważna jest w ogóle pamięć o drugim, tylko… no właśnie, czy taka forma zawsze jest wystarczająca?

Przykład Alka jest świadectwem jak ważnym komunikatorem i terapeutą jest dotyk. A żeby móc dotknąć, trzeba być, znaleźć czas, odważyć się, przełamać się, i stanąć obok kogoś, kto jest moim matką, ojcem, bratem, siostrą, współbratem, współsiostrą (to w zakonach czy wspólnotach), przyjacielem, kolegą, bliskim…

Kiedy siedem lat temu przywieziono mnie po operacji pęcherzyka żółciowego na salę szpitalną w krakowskim szpitalu bonifratrów, pamiętam do dziś, czułem się skonany, zmęczony, obolały. Do mojej sali zajrzała na chwilkę znajoma psycholog. Danka podała mi rękę, uścisnęła moją i powiedziała: „Cześć Stary, wiem, że jesteś zmęczony. Ale już po”. Ten dotyk trwał kilka sekund. W tamtej chwili jednak zakomunikował mi tak wiele, że czuje go do dziś. To był dotyk przyjaźni.

Kiedy trzy tygodnie temu wybudzono mnie na OIOMie kilka godzin po zakończeniu operacji, miałem jeszcze założoną maskę i rurkę intubacyjną. Czułem, jak zaczynam się dusić. Wybudzanie było powolne. Czułem się źle, wystraszony i zupełnie zagubiony w tym wszystkim, co tego dnia działo się ze mną i we mnie. Na OIOMie zajął się mną pielęgniarz, Krzysztof, o ile zapamiętałem dobrze. Nie zapomnę nigdy jego troskliwego ocierania mojej zalanej potem twarzy i wlewania mi do spieczonych i spragnionych ust odrobiny zimnej, przegotowanej wody. Ta posługa, wykonywana z prawdziwą troską, znaczyła dla mnie bardzo, bardzo wiele. A następnego dnia, kiedy przewieziono mnie na oddział, kiedy wpuszczono do mnie moją mamę. Znów jej dotyk, troska, łza szczęścia, one działały jak antybiotyk! A później pani wice-oddziałowa, Ela. Nie znaliśmy się w ogóle. Zajrzała do pokoju, uścisnęła na moment moją dłoń. Znów dotyk, przez który ta obca bądź co bądź ta kobieta przekazała mi siłę, by nie poddać się. Trzeba walczyć, by nie zalec, ale wstać i iść.

Chciałbym być dobrze zrozumiany w tej refleksji.
Nie czuję żalu do osób, które z wiadomych przyczyn są daleko. Nie! Chcę jednak powiedzieć, że w chwilach ekstremalnych życia człowiek często zostaje sam. Właśnie wtedy, kiedy tak bardzo potrzebuje nie tylko słów wsparcia, ale bliskości, dotyku. Myślę o tym, jak wiele osób w szpitalach, hospicjach, domach opieki, ba, nawet w rodzinnych domach, pozostaje tragicznie samych, osamotnionych, pozbawionych obecności tych, których kochają, lub którzy deklarują im swoją miłość, przyjaźń czy bliskość.

Dopóki w szpitalu miałem kontakt z Internetem, wirtualnym światem, zawsze ktoś nalazł się po drugiej stronie. Kiedy zabrakło Internetu, zabrakło przyjaciół…
Tyle, że… Internet mimo wszystko pozbawia terapeutycznego dotyku i komunikatów, które można zawrzeć w jednym, krótkim uścisku dłoni.

I jeszcze jedna obserwacja. Na kardiochirurgii wszyscy pacjenci są dosłownie „zranieni”. Te rany są spore, konkretne. Człowiek często boi się ran. Boi się ich dotykać, bo infekcja, ból, nieprzyjemne uczucia. W szpitalu każą jednak te rany szybko odsłaniać, myć, dotykać, by szybciej się goiły. Ciekawe, prawda? Różne są rany. Nie tylko te fizyczna, są także emocjonalne, duchowe, psychiczne. Stąd dobra to rada, by nie zakrywać ich, ale przemywać i pozwolić, by się goiły i jak najszybciej stawały się bliznami.

Potrzebny jest dotyk. Zwłaszcza ten nie – techniczny, ale czuły, wyrażający bliskość, miłość, serdeczność. On daje potrzebującemu w danej chwili tak wiele szczęścia i siły, że trudno to wyrazić słowami. Człowiek pozbawiony takiego dotyku od razu dostaje gorączki, a jego stan się pogarsza… W takich sytuacjach rozumiem dokładniej co działo się w dramacie śmierci Jezusa na krzyżu. Rozumiem Jego ochrypłe wołanie: „Pragnę”. Rozumiem, czym była obecność Matki, Umiłowanego Ucznia i kilku kobiet. Ukrzyżowany nie dałby już rady odczytać dobrych słów wysłanych sms-em, nie sprawdziłby już komunikatorów w necie. Jedynie obecność. I tak sobie myślę, oby ta lekcja nie poszła na marne u mnie w stosunku do bliźnich! Zasada, by poświęcać się dla drugiego, gdy jest w potrzebie, nie żałując czasu, pieniędzy, etc. jest zasadą przyjaźni. Tak, ikoną prawdziwej przyjaźni pozostaje dla mnie wciąż droga z Jerozolimy do Jerycha i leżący przy niej człowiek. Zatrzymanie się, pochylenie się i troska Samarytanina, obcego człowieka, jest początkiem przyjaźni, wspólnoty, w której potrafię zapomnieć o sobie, by pomyśleć o drugim, potrzebującym. Dziś on leży przy drodze, ale jutro…

2 komentarze:

  1. witaj luca
    widze ze ojciec w formie ! widzac twoje skladnie napisane przemyslenia wiedze ze stary luca wraca czyli wszystko na dobrej drodze ! ciesze sie i mama nadzieje ze nie uciekniesz do sanatorium jak bede w polsce bo podtrzymuje zamiar nawiedzenia !!! tutaj upal czuje sie jakbym siedzial na piecu ..a to dopiero poczatek lata a moze koniec wiosny , wentylatory szaleja jeden chlodzi mozg a drugi nogi inaczej byloby zle , czas sesyjki sie zbliza wiec jak sie domyslasz adrenalina skacze , cisnienie tez , ilosc wypijanej kawy zwiekszona ( ciekawe dlaczego przed sesja kawa smakuje bardziej niz kiedykolwiek ? )
    skonczylem moje pisanki a teraz cd czytanek - dzis na tapecie akty apostolow
    pozd cie cieplo z T d C
    Ro

    OdpowiedzUsuń
  2. Mocne jest to świadectwo!
    Pzdr!

    OdpowiedzUsuń